Dostalam ostatnio ma blogasku komentarz, ze ktoś znalazł przypadkiem mojego bloga i wzruszyłam się, bo nikt już nie znajduje w necie przypadkiem blogow, ani niczego co nie jest natarczywie promowane w social mediach. Mam w ogole mnóstwo przemyslen nt social mediów i tego, ze powinny zniknąć, ale to nie notka o tym, tylko o ubiegłym roku.
Bo szkoda jednak nie odnotować co się wydarzyło i jakie miało konsekwecje.
Po ubiegłorocznej wielkanocy odstawiłam alkohol. Alkohol który pilam codziennie, przez ostatnie nie wiem, 7 lat? 10? Wino na liscie zakupow stało u mnie przed papierem toaletowym. Bo przecież zycie jest tak stresujące, ze już naprawdę ten kieliszek wieczorem mi nie zaszkodzi, nie przesadzajmy. Nie zataczam się, nie rzygam, nie bełkoce, nie wysylam niepoczytalnych smsów do ludzi z przeszlosci, nawet kaca tak naprawdę nie mam.
Bylam natomiast zmeczona. Nie ze niewyspana. Zmeczona tak, ze miałam ochote umrzec. Zmeczona od rana do wieczora. Zmeczona w weekend. Zmeczona w urlop. Zmeczona zyciem. Zmeczona praca, dziecmi i oglądaniem netflixa.
W te nieliczne poranki nie poprzedzone kieliszkiem wina budziłam się jakos mniej zmeczona i w końcu ogarnelam, ze może jedno z drugim ma cos wspólnego.
Dzis uważam, ze do pewnych rzeczy trzeba zwyczajnie dorosnąć. Co ze tego, ze wiedziałam ze alkohol jest w sumie be, ze blablabla i ze depresja oraz GAD sa po nim większe. I ze na chuj biore te antydepresanty, skoro z winem naprawdę slabo się komunikuja.
Odstawilam z dnia na dzień, bo bylam na to gotowa. Przez ostatnie 7-10 lat nie bylam gotowa i to jest cala opowieść na ten temat. The end.
Po odstawieniu nic spektakularnego sie nie wydarzyło.
Zastapilam wino piwem bezalkoholowym, bo rytual picia czegos wieczorem był w mojej glowie mocno zakorzeniony i bez szklanki trunku pod reka, gdy dlon trafiala w proznie zamiast w kieliszek, czułam się nieswojo. Piwo bezalkoholowe okazało sie znakomitym substytutem.
Nie podejmowałam decyzji ZE NIGDY JUŻ SIĘ KURWA NIE NAPIJE BO ALKOHOL TO TRUNEK SZATANA. Wpadanie w skrajności nie jest dobre i do tego tez się dorasta.
Ale raz potem jakos kupione wino juz nie smakowalo tak samo. Tzn smakowalo, ale efekt „po” już bardziej wkurwial niż rozluznial.
Potem umarl mój tata i przez trzy dni w Polsce, pod skrzydlami siostry, pilam codziennie. Nie chce żeby wybrzmiało, ze alkohol wtedy był lekarstwem, ale te dwa wieczory, w towarzystwie przyjaciółek od 35 lat i nieokreślonej liczby butelek wina, które siostra wyciagala z lodówki (wszystkie napoczęte!), daly mi więcej niż wszystkie sesje terapii razem wzięte.
Zastanowilo mnie natomiast cos innego. Nie plakalam. Ani po telefonie, ze tata umarl ani na pogrzebie. Nie miałam super relacji z tata, był bardzo chory, wiec smierc nie była szokiem, no ale mimo wszystko. To tata, trzeba plakac. Nie.
Zaczelam się zatem zastanawiać kiedy ostatnio plakalam. Albo czułam radość, taka wszechogarniajaca. Jak polska wylosowala Dublin na Euro w grudniu 2019? No dobrze. A placze jak Lewy odbiera nagrody albo pobija swoje rekordy. Mhm. Czyli mało mnie cieszy, niewiele wzrusza. Jestem jakby za szyba, kazda emocje widze, ale jej ladunek odbija się ode mnie, jak od tafli. W teorii to jest fajne, nic mnie nie rusza, nie wytraca z równowagi, w praktyce nic mnie tak naprawdę do końca nie obchodzi. Siedze i obserwuje, nie uczestnicze. Cos mnie omija. Dlaczego i kiedy to się stało.
Pomyslalam ze może antydepresanty. Otepiaja odczuwanie, żeby człowiek nie wpadal ze skrajności w skrajność. Poszlam do lekarza, poprosiłam o zredukowanie dawki. Biore mniej od 4 mcy, roznicy (ani na plus ani na minus) nie widze, na wiosne będę redukowac dalej.
Ale nagle mam przestrzen w glowie, żeby odstawić antydepresanty, które myslalam ze będę brac do końca zycia. Jakis związek z odstawieniem alkoholu? No wlasnie. Czyli ulotki, które zabranialy laczyc nie klamaly.
Jestem naprawdę w dziwnym miejscu zycia. Dwa lata do 50tki co w sumie mnie mniej rusza niż 40stka. Ale jakie kurwa 50 lat. Kiedy. Ostatnio jak sprawdzałam miałam 34. Nadal mam. Wrocilo sex and the city i wszyscy jebia je od góry do dolu, a ja mam ochote napisac: masz 50+? Nie? To wypierdalaj i się nie wypowiadaj. Bo dla mnie każdy odcinek i kazde wypowiedziane przez bohaterki zdanie jest jakims cytatem lub obrazem z własnego mózgu. Dorastalam z nimi. Na każdym etapie zycia mowily to, co sama myslalam. Czekam na ostatni odc żeby obejrzeć to jeszcze raz, ciurkiem. Carrie w tym sezonie kocham, a kiedyś jej nie znosiłam. Te jazdy po miradzie, ze kompletnie niewiarygodna przemiana, ze przeciez steve był miloscia jej zycia. Serio? I co z tego. Ktos w końcu pokazal jak jest naprawdę. Miał odwage. Ze milosc zycia jest miloscia zycia w jakims tam przedziale czasowym. Nie do grobowej deski. Ze zmieniamy się tak bardzo, ze niemożliwe jest utrzymanie status quo przez dekady. I nie piszcie mi, ze macie dziadkow, którzy w malzenstwie przetrwali 65 lat, bo zaprawdę powiadam wam nie wiecie i nigdy się nie dowiecie co babcia sobie myslala po 50tce i pozniej.

Trywializujac do bolu – milosc jest jak jedzenie. Nie da się wpierdalac tego samego cale zycie. Oczywiście można i z głodu nikt nie umrze. Ale radości z tego za dużo nie będzie.
Przez wszystkie sezony identyfikowałam się z miranda i teraz nie jest inaczej. Jej decyzje sa dla mnie całkowicie zrozumiale i wiarygodne. Bardziej niż gdyby serial przedstawil ja jako szczęśliwie zakochana od lat zone steva.
W następnej kolejności zaczelam morsowac. Morsowanie dotad kojarzylo mi się z dotykaniem gorącego zelazka gola reka. Ze zbierasz się w sobie, dotykasz, a potem z wrzaskiem uciekasz, żeby zalac oparzone miejsce zimna woda. Po czym postujesz na social mediach, ze ci się udało. I ze po chuj ludzie to robia.
Ale spacerując nad morzem obserwowałam ludzi kapiacych się przy każdej pogodzie i rzucalo się w oczy, ze swietnie się bawia i sa szczęśliwi. Tez tak chciałam i nie ważne, ze cale zycie nienawidziłam zimy i zimna. Okres od listopada do kwietnia mialam wykreślony z życiorysu, a zimny prysznic był w moim odczuciu rozrywka dla psychopatów.
A potem sobie postanowiłam, ze, zwyczajnie, wejde do tego morza i już. I weszłam. Tak, tak po prostu rozebrałam się i weszłam. Nie wiem jak. Glowa postanowila, ze to zrobie i ze wcale nie jest mi zimno i przysięgam– NIE JEST MI ZIMNO. Woda jest zimna, ale ja w niej nie marzne. Nie wiem jak. Cud. Po zimny prysznic nadal nie wejde, a jak raz weszłam to potem nie mogłam się rozgrzać przez trzy godziny.
Za sprawa morskich kapieli tegoroczny styczeń awansowal na styczeń dekady, a Irlandia awansowala na wyspe, gdzie można się kapac caly rok. Morsowanie to taki haj i zalew endorfin, ze nie dziwie się, ze ludzie tak to przezywaja.
W końcu trafilam na ta strone, zrobiłam sobie test i oto wynik:

Oczywiście nie zamierzam teraz obwieszczać wszem i wobec, ze mam autyzm, nie planuje nawet drazyc tego tematu dalej, diagnozować się itd., bo do niczego nie jest mi to potrzebne. Natomiast nagle moje zycie uzyskalo ramy, w ktorych wszystkie elementy idealnie do siebie pasuja. Na wiele pytan z tego testu kiedyś odpowiedzialbym inaczej (tak, na pewno od szczepionek zachorowałam na autyzm), ale może kiedyś bardziej starałam się być mainstreamowa i towarzysko dopasowana, a dziś mi to zwyczajnie wisi. Ale nagle widze mnóstwo życiowych sytacji, które niespodziewanie potrafie wytlumaczyc. Mnostwo „zarzutow” stawianych mi przez bliskich i obcych, ze jestem taka, a nie inna, ze powinnam się zmienić albo bardziej starac, a ja po prostu bylam zawsze sobą, czego i wam w 2022 roku serdecznie i z całego serca zycze oraz informuje, ze nie wiem czemu word czesc slow mi poprawil na polskie czcionki, a czesc nie, ale naprawdę nie mam czasu tego ogarniać.