Po koniec lipca ubiegłego roku byłam na levelu 12 i z ulgą myślałam o czekającej mnie 3-tygodniowej przerwie w ćwiczeniach, na czas wyjazdu do Polski. Miałam chodzić po górach i to miało wystarczyć. Pojechaliśmy, wszystko pięknie, wróciliśmy, zaczęło mnie boleć lewe ramię…
Co robi człowiek w pierwszym odruchu, gdy zaczyna go coś boleć? Przestaje się ruszać, bierze paracetamol czy inny painkiller i czeka aż samo przejdzie. Nie pytajcie jak, ale ubzdurałam sobie, że ból ramienia jest efektem kontuzji jakiej nabawiła się. ćwicząc z Jillian – 3 tygodnie wcześniej. Względnie spowodowałam go wniesieniem plecaka na Kasprowy. Nie pytajcie, skąd miałam te pomysły, naprawdę. Nie wykluczam, że do ziagnozowania kontuzji użyłam wujka Google, przecież nie będę szła do lekarza.
No więc nie ćwiczyłam, jadłam ten paracetamol i czekałam aż mi przejdzie.
Po jakimś czasie faktycznie przeszło – w ból tak intesywny, że paracetamol przestał przynosić jakiekolwiek efekty i zmuszona zostałam do wizyty u lekarza, który – beztrosko – przepisał mi silniejsze środki przeciwbólowe i wypisał skierowanie do szpitala (był październik).
W listopadzie złamałam nogę i tu też mam w zasadzie dygresję. Nie miałam prostego złamania, o nie, moja biedna strzałka i kostka poszły w drzazgi, do oglądania zdjęć rentgenowskich zwoływani byli wszyscy, ze sprzątaczkami włącznie, a pierwsze słowa jakie usłyszałam po operacji to było mrożące krew w żyłach: IT WAS MORE COMPLICATED THAN WE THOUGHT. Ok, thanks. Baj.
Nie będę się teraz rozpisywać, ale o irlandzkiej służbie zdrowia krążą takie legendy, że muszę im trochę honoru oddać. Wypadek wydarzył się w niedzielę o 9 rano (przewróciłam się na hulajnodze i uderzyłam tą nieszczęsną kostką w ogranicznik prędkości na osiedlowej drodze). Nie, nie jechałam 150/ godzinę, tylko poślizgnęłam się na kupce mokrych liści. Hulajnogi stabilne nie są, ze względu na małe kółka i materiał z którego są wykonane, nie jest to plastik, ale również nie jest to guma, która trzyma się podłoża dużo lepiej. Z chodnika (pod samym domem, do drzwi brakowało mi 100 metrów) pozbierał mnie sąsiad, który akurat w ten niedzielny poranek wybrał się do Lidla po bułki, więc w szpitalu na emergency wylądowałam 5 minut później. Dostałam morfinę i luz. Leżę, nóżką nie kiwam, bo podobno złamana. Serio, jak tak leżałam na tym chodniku i patrzyłam na tę wykręconą o 90 stopni kostkę, to naprawdę przez dobrą chwilę wierzyłam w to, że to się po prostu da odkręcić w drugą stronę i wszystko będzie jak było. No nic. Nie było. W szpitalu rentgen, lekarka mówi co się stało i obiecuje, że za 6 miesięcy wszystko będzie dobrze. Kurwa. Czy wrócę do pełnej sprawności, bo wie Pani, ja dużo ćwiczę z Jillian. Tak, na pewno. No ok. Nigdy nie miałam nic złamane więc nie mam pojęcia czy mówi prawdę czy ściemnia. Najbardziej i tak rozczulił mnie starszy pan salowy, który przewoził mnie na wózku na oddział przedoperacyjny i pocieszał, że mam się niczym nie martwić, bo za kilka miesięcy będę znów tańczyć. Czasami przy mega dramatach wystarczą naprawdę najprostsze słowa pocieszenia.
Operacje miałam 48h później, tylko dlatego, że po kolejnym porannym obchodzie, na którym usłyszałam, że MOŻE dzisiaj uda nam się panią zoperować, a JAK NIE, to wróci pani do domu i poczeka aż będzie wolne miejsce w grafiku, wpadłam w histerie i wystraszyłam cały personel tak, że na bloku operacyjnym znalazłam się kwadrans później. Po operacji (pierwsza moja w życiu pod pełną narkozą, zatem pożegnałam się z PMem, wydałam dyspozycje co do „majątku” i wychowania córek, przekazałam mu wszystkie PINy i karty kredytowe) usłyszałam to co powyżej, więc ogólnie straciłam już nadzieję na powrót do jakiejkolwiek sprawności fizycznej, ever. Operowali mnie Irlandczycy, zatem należało się spodziewać, że złamaną kość zespolili zszywaczami i całość obwiązali pierwszą lepszą taśmą klejącą, żeby jak najszybciej pójść do pubu na pinta.
8 tygodni w gipisie było masakrą – psychiczną – głównie ze względu na to, że byłam pewna, że po zdjęciu gipsu okaże się, że kość poskładali nie tak jak trzeba, więc trzeba będzie łamać i operować od nowa. W kości płytka i siedem śrub, super. Królewna płytka i siedmiu śrubkoludków. Nie jestem optymistką, już mówiłam.
Po zdjęciu gipsu okazało się, że jednak, aleluja, wszystko gra (acz noga sztywna i jak nie moja i omg co teraz) zatem następny etap – fizjoterapia. W szpitalnym wydaniu wyglądała nastepująco – musi pani ruszać nogą jak najwiecej, bo inaczej nigdy nie odzyska pani pełnej sprawności. Proszę wrócić na kontrolę za 6 tygodni. Proszę ruszać stopą tak i tak. I tak jeszcze. Do widzenia.
Och, na miłość boską. Z własnej woli (i oczywiście za zgodą lekarza) ćwiczyć zaczęłam już w gipsie. Pilates i yoga w parterze. Noga w niczym nie przeszkadzała, a ja miałam poczucie, że nie marnuję czasu. Po zdjęciu gipsu (kolejne 6 tygodni w bucie ortopedycznym) dołączyłam steper (okazał się idealnym narzędziem rehabilitacyjnym dla złamanej kostki) i spacery – od kilkuminutowych, ale koniecznie codziennie. Gdy zaczynałam, miałam w kontuzjowanej stopie może 30% elastyczności, w porównaniu z drugą nogą. Kiepsko to wyglądało i naprawdę nie widziałam już siebie jako partnerki treningowej dla Jillian. Zresztą ambicje miałam i tak zredukowane do tego żeby móc normalnie, bez bólu chodzić, chuj z Jillian.
Dziś – po 9 miesiącach od wypadku i operacji – powiem tak: gdyby nie wyczuwalne pod skórą śruby – mogłabym nie pamiętać która noga była złamana. Jest tak jak było. Chodzę tak, jak chodziłam, ćwiczę tak, jak ćwiczyłam. Bez bólu, bez konieczności uważania na każdy ruch. Operował mnie chirurg sportowy – może temu zawdzięczam ten cud, bo inaczej tego nie nazwę.
Całość – czyli operacja i dochodzenie do siebie nie były bolesne, ale wkurwiające. Bezradne. Rozwleczone w czasie i bez spektakularnych efektów z dnia na dzień. Jak życie haha. Osobiście uważam, że pełną sprawność odzyskałam w dużej mierze dzięki jodze. Dzięki prostym i zwykłym ćwiczeniom, nie spaniu w pozycji odwróconego kruka czy coś tam. Ogólnie po 40stce joga zaczyna być tym elementem dzięki któremu ciało nadal podporządkowuje się wydawanym przez mózg poleceniom, ale o tym i o ramieniu już w następnym odcinku więc stej tjuned.