Egzamin dojrzałości

Dziś skończyłam pisiont lat.

Rozumiecie to, tak? 

Pamiętam jak panikowałam przed 40stko bo o jezu życie się kończy, jestem stara i czas umierać. Bardzo to śmieszne dzisiaj jest. Na pisiontke czekałam natomiast jak październikowy wyborca na pierwsze posiedzenie sejmu, bo od jakiegoś czasu czuje, ze posiadam superpowers. Mentalne, fizyczne, duchowe i naprawdę nie warto wspominać ze pierwszy tydzień stycznia przelkalam w poduszkę i tylko ta poduszka, talia tarota oraz kilka psiapsiółek rozumiały o co mi chodzi.

Do tego momentu, 1go stycznia 2024, nie płakałam w ogóle przez 4 lata i często się zastanawiałam czy aby przypadkiem nie zjebalo mi się oprogramowanie. Bo ze już nie płakałam z Emma Thompson jak dostała płytę Joni Mitchell zamiast naszyjnika to dobra, stwardniało mi serce i stałam się cyniczna. Ale nie płakałam tez jak mi umarł tata i strasznie źle się z tym czułam, ale nie umiałam. Na pogrzebie wszyscy łkali, a ja nie. Może jak Iga wygrywała rolanda garosa, to gdzieś mnie tam ściskało w gardle, ale w porównaniu z histeria po karnym blaszczykowskiego w 2016 to pfff.

I potem nagle jeblo. 

(BO ZAWSZE KIEDYS JEBNIE) 

Jebnie złem, ale czasem jebnie tez dla równowagi dobrem. Ani na jedno ani na drugie nigdy w życiu nie będziemy gotowi i w obliczu jebniecia nie będziemy ani dobrze ubrani ani nie będziemy się potrafili sensownie wysłowić. Całkiem możliwe ze będziemy w szlafroku, albo w spodniach dresowych ujebanych sosem pomidorowym.  I będziemy albo się jąkać albo mieć słowotok i pierdolic bez sensu.

Może zresztą te superpowers są od morsowania. Czy morsy tez maja superpowers?

Cale życie chciałam się czuć tak jak czuje się teraz. Nie zmęczona, nie w depresji, nie samotna, nie osaczona, nie na kacu, nie w obrzyganych przez małe dzieci ciuchach, nie w kulturze zapierdolu, nie zrezygnowana, nie bez nadziei na przyszłość, nie ze nic już mnie nigdy nie spotka.

„Nie na krześle, nie we śnie Nie w spokoju i nie w dzień Nie chcę łatwo, nie za sto lat”

I mam, c’nie? Tylko dlaczego nie bylam careful what I wished for.

No wiec wróćmy do tej pinsiatki bo to wiecie taki dość ważny moment. Jeden bardzo młody człowiek powiedział mi we wrześniu, ze mam tego nie spierdolic. Tego wieku. Fszczonslo mną to, bo ten człowiek był za młody żeby tak trafić w sedno. Jesteś w kwiecie wieku. Nie spierdol tego. Wzięłam sobie te słowa do serca. Może za bardzo.

Tak się czuje.

Pierwszy raz w życiu tak się czuje

Jak królowa życia, wiedźma, diablica o anielskim spojrzeniu, impertynentka, strzyga i zołza, która potrafi rzucić urok i przyciągnąć do siebie wszystko, co jej przyjdzie do głowy. Jak to jest, ze umiem w to teraz, a nie umiałam kiedyś. Może to jest ten moment, kiedy kobieta tak naprawdę zdaje egzamin dojrzałości. Kiedy czuje się w końcu spełniona, w końcu bez zastrzeżeń piękna i w końcu dorosła i to jest takie cudowne, ze nikt już jej nie wejdzie na głowę, nie pomniejszy jej zasług, nie odbierze osiągnieć, nie zarekwiruje pewności siebie i przekonania ze świat jest jej ostryga.

Czy nie można tak było wcześniej. Czy dopiero w pewnym wieku zaczynamy rozumieć jakim potencjałem dysponujemy i jak bardzo ten potencjał wysypywał nam się z mentalnego koszyczka, gdy cale życie zajmowałyśmy się wszystkim i wszystkimi oprócz siebie. 

Próbowałyście na przykład same kiedyś się przytulic? Tak zwyczajnie, otoczyć ramionami? Pogłaskać sie po własnej (spracowanej) dłoni lub po ramieniu albo jeszcze lepiej po policzku lub głowie i powiedzieć do siebie łagodnym, ciepłym, spokojnym głosem, ze jesteście zajebiste i bardzo z siebie dumne, ze tak dajecie rade? Próbowałyście powiedzieć do siebie: Kasiensko, Zosienko, Krysiu, Basiu, DZIECKO kochane, już jest wszystko dobrze, już nie musisz się zamartwiać ze nie jesteś wystarczająco dobra, już nie musisz być dzielna, silna, nie musisz nic nikomu udowadniać i być najlepsza we wszystkim, bo zdałaś ten egzamin dojrzałości śpiewająco, nawet jeśli nie chodziłaś na wykłady, a po drodze zawaliłaś wszystkie kluczowe przedmioty i zaliczenia. Bo nie wyniki się liczyły, ale droga, która cię doprowadziła tutaj, do tego momentu. Chcesz sobie popłakać dziecko? To płacz, wszystko się ułoży, bo zawsze jakoś się układa, tylko dzisiaj jeszcze nie wiemy jak.

Jak nie, to może tego nie próbujcie bo to ma straszny efekt na psyche, zwłaszcza jak w dzieciństwie tylko was mentalnie i/ lub fizycznie popychano, przesuwano z miejsca na miejsce i kazano brać się w garść. I tak się brałyście w garść cale zycie wychodząc za mąż, rodząc dzieci, pracując do upadłego po godzinach i szorując zlewozmywak żeby błyszczał, bo nikt wam nie powiedzial, ze mozna inaczej i lagodniej.

Ale jeśli już to zrobicie i się rozsypiecie, to potem zrozumiecie co jest ważne, i ze to jesteście wy i ze właśnie stad się biorą kobiece supermoce – z samoutulenia i wyrozumiałości dla każdego błędu i każdej zlej decyzji jaka podjęłyście. I ze nikt was nie powstrzyma przed popełnieniem następnych złych decyzji, jeśli tylko będziecie miały taki kaprys, bo kurwa na litość ile można się w życiu pilnować i być zawsze pod dobrej stronie mocy. To tak jak z praca w korpo. Każdy dzisiejszy rekord jutro będzie norma. Tak samo każdy wasz dobry uczynek i poświecenie jutro stanie się paradygmatem i waszym kolejnym codziennym obowiązkiem, za który – uwierzcie – nie będzie ani premii ani uścisku dłoni prezesa. Nie wmawiajcie sobie proszę, ze mogłyście postarać się bardziej, zrobić cos więcej, inaczej albo lepiej, bo tu i teraz naprawdę staracie się najbardziej i na tyle na ile pozwalają wam wasze zasoby. Oszczędzajcie na miłość boska te zasoby, bo ich zużycie i dokopanie się do kolejnych zajmuje tak strasznie dużo czasu, nakładów i energii. Tu i teraz jest dobrze i tak ja miało być, a ze jest to niezgodne z czyjąś wizja lub oczekiwaniami, to naprawdę nie wasz problem. Popatrzcie sobie w oczy w lustrze i zobaczcie tam siebie, a nie matkę, zonę, partnerkę, klientkę lidla lub pracownika rzeczonego korpo. 

Zaopiekujcie sie dobrze ta kobieta, ktorej odbicie widzicie w zwierciadelku, kupcie jej wiadomego pingwinka, podniescie jej wibracje (pun intended), oczysccie jej glowe z niepotrzebnego zgielku i chaosu. Przypomnijcie jej, ze kim byly jej palone na stosach przodkinie i rzuccie na kogos urok, ostatecznie spluncie przez lewe ramie albo poglaszczcie czarnego kota. Wypierdolcie z tego fejsa i insta wszystko co was wkurwia i zaobserwujcie w zamian to, co was inspiruje i co z wami rezonuje. Jak to zrobicie, to po kilku tygodniach nawet algorytm stanie po waszej stronie i bedzie wam podsuwal tresci, ktore buduja, a nie jebanych coachow, ktorzy za jedyne 2k na seminarium online (na ktore zapisalo sie juz tyyylee osob) powiedza wam jak zyc. 

Nikt nam juz nie bedzie mowil jak zyc, skonczylysmy z tym gownem.

Pierwsza zona gdy się jej ostatnio spytałam czy mogę cos tam zrobić odparła: JESTES STARA. WSZYSTKO MOŻESZ ZROBIC i był to tekst na miarę NIE SPIERDOL TEGO bo wtedy mnie olśniło, ze faktycznie oto osiągnęłam etap życia, ze wypada mi zrobić i powiedzieć wszystko. Jest to cudownie oczyszczające i uwalniające i wcale nie trzeba tego wprowadzać w życie, wystarczy to po prostu wiedzieć i się ta świadomością delektować. Zresztą u mnie ten attitude i tak najczęściej wychodzi w spojrzeniu i często zwyczajnie nie musze nic mówić, żeby było wiadomo co mam do powiedzenia.

Mam wrażenie ze ta pinsiotka odblokowała mi zupełnie nowy level. Taki wiecie premium master, za który na początku życia płaci się grube hajsy z odsetkami w postaci zrytej psychiki. Z platynowa karta do bankomatu doswiadczen i brakiem limitu. I niniejszym obiecuje i przysięgam ze to wykorzystam i nie spierdole, a jeśli spierdole to przynajmniej postaram się przy tym zajebiscie dobrze bawić.

A życzę sobie zwycięstwa Igi w każdym tegorocznym turnieju i złota na olimpiadzie, bo sukcesy tego dziecka bardzo mnie emocjonują, podnoszą na duchu i sprawiają, ze odzyskuje wiarę w młode pokolenie i lepsze jutro. A jak będzie przegrywać to będę z nią płakać, poprawiać koronę i będziemy obie walczyć dalej, każda na swoim korcie, bo każda następna życiowa rozgrywka jest tak naprawdę pierwszą,

ale 

nigdy 

ostatnią ❤

Styczeń ’22

Dostalam ostatnio ma blogasku komentarz, ze ktoś znalazł przypadkiem mojego bloga i wzruszyłam się, bo nikt już nie znajduje w necie przypadkiem blogow, ani niczego co nie jest natarczywie promowane w social mediach. Mam w ogole mnóstwo przemyslen nt social mediów i tego, ze powinny zniknąć, ale to nie notka o tym, tylko o ubiegłym roku.

Bo szkoda jednak nie odnotować co się wydarzyło i jakie miało konsekwecje.

Po ubiegłorocznej wielkanocy odstawiłam alkohol. Alkohol który pilam codziennie, przez ostatnie nie wiem, 7 lat? 10? Wino na liscie zakupow stało u mnie przed papierem toaletowym. Bo przecież zycie jest tak stresujące, ze już naprawdę ten kieliszek wieczorem mi nie zaszkodzi, nie przesadzajmy. Nie zataczam się, nie rzygam, nie bełkoce, nie wysylam niepoczytalnych smsów do ludzi z przeszlosci, nawet kaca tak naprawdę nie mam.

Bylam natomiast zmeczona. Nie ze niewyspana. Zmeczona tak, ze miałam ochote umrzec. Zmeczona od rana do wieczora. Zmeczona w weekend. Zmeczona w urlop. Zmeczona zyciem. Zmeczona praca, dziecmi i oglądaniem netflixa.

W te nieliczne poranki nie poprzedzone kieliszkiem wina budziłam się jakos mniej zmeczona i w końcu ogarnelam, ze może jedno z drugim ma cos wspólnego.

Dzis uważam, ze do pewnych rzeczy trzeba zwyczajnie dorosnąć. Co ze tego, ze wiedziałam ze alkohol jest w sumie be, ze blablabla i ze depresja oraz GAD sa po nim większe. I ze na chuj biore te antydepresanty, skoro z winem naprawdę slabo się komunikuja.

Odstawilam z dnia na dzień, bo bylam na to gotowa. Przez ostatnie 7-10 lat nie bylam gotowa  i to jest cala opowieść na ten temat. The end.

Po odstawieniu nic spektakularnego sie nie wydarzyło.

Zastapilam wino piwem bezalkoholowym, bo rytual picia czegos wieczorem był w mojej glowie mocno zakorzeniony i bez szklanki trunku pod reka, gdy dlon trafiala w proznie zamiast w kieliszek, czułam się nieswojo. Piwo bezalkoholowe okazało sie znakomitym substytutem.

Nie podejmowałam decyzji ZE NIGDY JUŻ SIĘ KURWA NIE NAPIJE BO ALKOHOL TO TRUNEK SZATANA. Wpadanie w skrajności nie jest dobre i do tego tez się dorasta.

Ale raz potem jakos kupione wino juz nie smakowalo tak samo. Tzn smakowalo, ale efekt „po” już bardziej wkurwial niż rozluznial.

Potem umarl mój tata i przez trzy dni w Polsce, pod skrzydlami siostry, pilam codziennie. Nie chce żeby wybrzmiało, ze alkohol wtedy był lekarstwem, ale te dwa wieczory, w towarzystwie przyjaciółek od 35 lat i nieokreślonej liczby butelek wina, które siostra wyciagala z lodówki (wszystkie napoczęte!), daly mi więcej niż wszystkie sesje terapii razem wzięte.

Zastanowilo mnie natomiast cos innego. Nie plakalam. Ani po telefonie, ze tata umarl ani na pogrzebie. Nie miałam super relacji z tata, był bardzo chory, wiec smierc nie była szokiem, no ale mimo wszystko. To tata, trzeba plakac. Nie.

Zaczelam się zatem zastanawiać kiedy ostatnio plakalam. Albo czułam radość, taka wszechogarniajaca. Jak polska wylosowala Dublin na Euro w grudniu 2019? No dobrze. A placze jak Lewy odbiera nagrody albo pobija swoje rekordy. Mhm. Czyli mało mnie cieszy, niewiele wzrusza. Jestem jakby za szyba, kazda emocje widze, ale jej ladunek odbija się ode mnie, jak od tafli. W teorii to jest fajne, nic mnie nie rusza, nie wytraca z równowagi, w praktyce nic mnie tak naprawdę do końca nie obchodzi. Siedze i obserwuje, nie uczestnicze. Cos mnie omija. Dlaczego i kiedy to się stało.

Pomyslalam ze może antydepresanty. Otepiaja odczuwanie, żeby człowiek nie wpadal ze skrajności w skrajność. Poszlam do lekarza, poprosiłam o zredukowanie dawki. Biore mniej od 4 mcy, roznicy (ani na plus ani na minus) nie widze, na wiosne będę redukowac dalej.

Ale nagle mam przestrzen w glowie, żeby odstawić antydepresanty, które myslalam ze będę brac do końca zycia. Jakis związek z odstawieniem alkoholu? No wlasnie. Czyli ulotki, które zabranialy laczyc nie klamaly.

Jestem naprawdę  w dziwnym miejscu zycia. Dwa lata do 50tki co w sumie mnie mniej rusza niż 40stka. Ale jakie kurwa 50 lat. Kiedy. Ostatnio jak sprawdzałam miałam 34. Nadal mam. Wrocilo sex and the city i wszyscy jebia je od góry do dolu, a ja mam ochote napisac: masz 50+? Nie? To wypierdalaj i się nie wypowiadaj. Bo dla mnie każdy odcinek i kazde wypowiedziane przez bohaterki zdanie jest jakims cytatem lub obrazem z własnego mózgu. Dorastalam z nimi. Na każdym etapie zycia mowily to, co sama myslalam. Czekam na ostatni odc żeby obejrzeć to jeszcze raz, ciurkiem. Carrie w tym sezonie kocham, a kiedyś jej nie znosiłam. Te jazdy po miradzie, ze kompletnie niewiarygodna przemiana, ze przeciez steve był miloscia jej zycia. Serio? I co z tego. Ktos w końcu pokazal jak jest naprawdę. Miał odwage. Ze milosc zycia jest miloscia zycia w jakims tam przedziale czasowym. Nie do grobowej deski. Ze zmieniamy się tak bardzo, ze niemożliwe jest utrzymanie status quo przez dekady. I nie piszcie mi, ze macie dziadkow, którzy w malzenstwie przetrwali 65 lat, bo zaprawdę powiadam wam nie wiecie i nigdy się nie dowiecie co babcia sobie myslala po 50tce i pozniej.

Trywializujac do bolu – milosc jest jak jedzenie. Nie da się wpierdalac tego samego cale zycie. Oczywiście można i z głodu nikt nie umrze. Ale radości z tego za dużo nie będzie.

Przez wszystkie sezony identyfikowałam się z miranda i teraz nie jest inaczej. Jej decyzje sa dla mnie całkowicie zrozumiale i wiarygodne. Bardziej niż gdyby serial przedstawil ja jako szczęśliwie zakochana od lat zone steva. 

W następnej kolejności zaczelam morsowac. Morsowanie  dotad kojarzylo mi się z dotykaniem gorącego zelazka gola reka. Ze zbierasz się w sobie, dotykasz, a potem z wrzaskiem uciekasz, żeby zalac oparzone miejsce zimna woda. Po czym postujesz na social mediach, ze ci się udało. I ze po chuj ludzie to robia.

Ale spacerując nad morzem obserwowałam ludzi kapiacych się przy każdej pogodzie i rzucalo się w oczy, ze swietnie się bawia i sa szczęśliwi. Tez tak chciałam i nie ważne, ze cale zycie nienawidziłam zimy i zimna. Okres od listopada do kwietnia mialam wykreślony z życiorysu, a zimny prysznic był w moim odczuciu rozrywka dla psychopatów.

A potem sobie postanowiłam, ze, zwyczajnie, wejde do tego morza i już. I weszłam. Tak, tak po prostu rozebrałam się i weszłam. Nie wiem jak. Glowa postanowila, ze to zrobie i ze wcale nie jest mi zimno i przysięgam– NIE JEST MI ZIMNO. Woda jest zimna, ale ja w niej nie marzne. Nie wiem jak. Cud. Po zimny prysznic nadal nie wejde, a jak raz weszłam to potem nie mogłam się rozgrzać przez trzy godziny.

Za sprawa morskich kapieli tegoroczny styczeń awansowal na styczeń dekady, a Irlandia awansowala na wyspe, gdzie można się kapac caly rok. Morsowanie to taki haj i zalew endorfin, ze nie dziwie się, ze ludzie tak to przezywaja. 

W końcu trafilam na ta strone, zrobiłam sobie test i oto wynik:

Oczywiście nie zamierzam teraz obwieszczać wszem i wobec, ze mam autyzm, nie planuje nawet drazyc tego tematu dalej, diagnozować się itd., bo do niczego nie jest mi to potrzebne. Natomiast nagle moje zycie uzyskalo ramy, w ktorych wszystkie elementy idealnie do siebie pasuja. Na wiele pytan z tego testu kiedyś odpowiedzialbym inaczej (tak, na pewno od szczepionek zachorowałam na autyzm), ale może kiedyś bardziej starałam się być mainstreamowa i towarzysko dopasowana, a dziś mi to zwyczajnie wisi. Ale nagle widze mnóstwo życiowych sytacji, które niespodziewanie potrafie wytlumaczyc. Mnostwo „zarzutow” stawianych mi przez bliskich i obcych, ze jestem taka, a nie inna, ze powinnam się zmienić albo bardziej starac, a ja po prostu bylam zawsze sobą, czego i wam w 2022 roku serdecznie i z całego serca zycze oraz informuje, ze nie wiem czemu word czesc slow mi poprawil na polskie czcionki, a czesc nie, ale naprawdę nie mam czasu tego ogarniać.

Banały

Nie bede szla w banały ze co to był za rok i ojezu, bo wszyscy wiemy. 

Z perpspektywy personalnego rozwoju był to najważniejszy rok w moim życiu. Bo to nie te łatwe i lekkie lata są przełomowe, oj nie. Zrobiłam dla siebie w tym roku najwiecej w ciagu ostatnich 47 lat. Zadbalam o siebie tak jak o własne dziecko, a nawet lepiej, bo dziecko dorobiło się anemii, a ja nie.

Tak, wiem ze każdy czeka na info co z tym PMem i zdjęciem na sofie.

Nic no. Związek przetrwał, choć większość roku byłam samotna matka, bo po całym tym wiosennym burdelu, PM pojechał pracować do UKa. To co napisze to banał, ale również – jak każdy banał – święta prawda. Ten rok nas zmienił. Każdy rok nas zmienia, ale raczej powoli i niedostrzegalnie, podczas gdy ten dokonał zmian rewolucyjnych. I dziś, w grudniu 2020 nie jesteśmy tymi samymi ludźmi, którymi byliśmy w grudniu ubiegłego roku, co dopiero mówić o ludziach, którzy 15 lat temu przysięgali sobie być na dobre i na zle. Zasadnicze pytanie, na które na razie nie znam odpowiedzi, ale na które również NIE MUSZE tu i teraz tej odpowiedzi znać, to – czy jako ci nowi ludzie – nadal chcemy ze sobą być. Nie chcemy się rozstać, tyle na razie wiemy i tyle musi starczyć. 

Ale rok 2020 opuszczam jako superwoman. Tak się czuje. 

I ponieważ nikt z bliskich osób mi tego nie powie, to proszę powiem sobie to teraz sama: zajebiscie dałam radę. Ogarnelam wszystko. Siebie, dom, dzieci i prace. Śpiewająco. Nie padłam na ryj, nie załamałam się. Odkryłam pokłady sił, o których nie wiedziałam ze istnieją. Tzn wiedziałam, ale myślałam ze ich eksploatacja wykończy mnie do cna i za sięgnięcie do tych zasobów zapłacę zdrowiem – albo fizycznym albo psychicznym (jeszcze nic nie wiadomo haha). Oczywiście nie jestem taka zajebista sama z siebie, bo wciąż jadę na prochach oraz gadam z terapeutka, czego NIE ZNOSZE, ale widzę pożytek, więc nie rezygnuje.

Jak napisze ze najlepsza rzeczą, w kontekście życia personalnego, jaka przytrafiła się w tym roku była korona to wyjdzie ironia 2020, ale tak. 

Gdyby nie wirus nie byłoby zdalnej pracy. Gdyby nie było zdalnej pracy nie ogarnęłaby niczego. W zdalnej pracy czuje się jak prezes banku centralnego. Nikt mnie nie wkurwia. Dałabym radę rządzić światem zza tego stołu w living rumie. 

W 2020 przestałam ostatecznie wierzyc w lepsze jutro i ze wszystko będzie dobrze. Nie będzie. Życie (znów banał) jest jak komputerowa gra – każdy level jest trudniejszy, a na końcu kończą nam się życia i umieramy. Plusem jest to, ze na każdym levelu nabywamy nowe skillsy i w sumie jest trudniej, ale jest łatwiej. Dlatego nie warto czekać na łatwiejszy level, bez zasadzek, zdrad i ciosów w plecy, bo takich już nigdy nie będzie. Należy się uczyć sobie radzić (banał) i zawsze w każdej sytuacji maseczkę tlenowa zakładać najpierw sobie. Czy w związku z utrata wiary w lepsze jutro nic mnie już nie cieszy? Ależ! Cieszy mnie więcej niż kiedyś, bo nie odkładam radości z głupot na lepsze czasy, tylko celebruje je sobie tu teraz. Mało już wierze w ludzi, w miłość do grobowej deski, w uczciwość i sprawiedliwość, ale wierze w siebie. Nikt mi już nie jest potrzebny do udowodnienia, ze się nadaje.

W tym roku poszłam również w minerały i kamienie półszlachetne. Kupiłam se taki np labradoryt wielkości dłoni, w kształcie (banał) serca i z nim śpię, bo mnie uspokaja. W internecie czytam: 

„Labradoryt nazywany jest „Świątynią Gwiazd” i przynosi jasność myśli jednocześnie otwierając na mądrość Wszechświata. Uważany jest za kamień przynoszący ulgę przy stanach niepokoju, beznadziei i depresji, zastępując je entuzjazmem, wiarą w siebie i inspiracją. Rozprasza negatywną energię przynosząc zrozumienie dzięki jasności myśli”. 

Ja tam go lubie bo jest gladki, mily w dotyku, a pod wpływem ciepła dłoni rozgrzewa się i trzyma to ciepło bardzo długo. 

Potem gadam z terapeutka i mówię, ze czuje się jak debil, bo wierze, ze kamień mi pomaga, na co ona spokojnie mi mówi, ze będzie mi pomagać wszystko czemu mój mózg nada moc pomagania.

Milczę i trawie co powiedziała, bo czuje ze to jakaś przełomowa i odmieniająca życie informacja.

Ze jak?

Ze jak wezmę patyk i uwierzę, ze to czarodziejska rozdzka to będę mogła czarować? Ze jak sobie wmowie, ze nie mogę bez kogoś żyć, to faktycznie nie będę mogła oddychać, gdy go nagle zabraknie, a jak w końcu uwierzę, ze jakość mojego życia nie zależy od osób towarzyszących tylko od mojej głowy, to spokojny oddech wróci? 

Przemyślałam i uwierzyłam, ze labradoryt mnie uzdrawia, trudno. 

(Powyższy paragraf jest najważniejszy z całej notki, przeczytajcie go UWAZNIE jeszcze raz)

Poniżej zostawiam wam listę gwiazdkową prezentów dla siebie samej. To rzeczy, które od miesięcy pomagają mi czuć się lepiej. Może dlatego, ze pomagają, a może dlatego, ze wierze ze pomagają. Nie ukrywam, ze po spisaniu okazało się, ze to zestaw dla emerytów. Nic nie poradzę.

  1. Aplikacja do ćwiczeń Anny Lewandowskiej – wcale nie dlatego ze jest żona Roberta. Rok temu w czarny piątek kupiłam pierwszy raz dostęp, żeby wypróbować, w tym roku wykupiłam dostęp dożywotni. Najpierw chciałam z nią schudnąć, potem (jak przytyłam), chciałam wyrzeźbić sylwetkę, teraz mam już wyjebane i ćwiczę żeby dobrze się czuć. Jestem 100% pewna, ze co najmniej polowa mojego dzisiejszego samopoczucia to dobra forma fizyczna. Aplikacja jest zajebiscie dopracowana merytorycznie, trzymając się planów nie da się nią zajechać ani przetrenować. Diety i przepisów nie próbowałam, bo to nie moja kuchnia.
  1. Pranamata – wiem ze reklamują je już prawie wszystkie celebrytki  i wiem, ze droga, ale leżę na niej prawie codziennie od zapaści wielkanocnej zapaści w 2019. Jak przez trzy dni nie leżę, to płacze potem z bólu (plecy). Miałam tania wersje z Amazona i nijak ma się do oryginalnej. Niestety. Za moim poleceniem kupiło już ja kilka osób i żadna nie żałuje
  1. Kołdra grawitacyjna – komfort i spokój, naprawdę. Śpi się pod tym rewelacyjnie.
  1. Poduszka ciążowa w kształcie litery C – zamówiłam, gdy okazało się, ze w nocy budzi mnie ból pleców. Ale taki solidny, co nie pozwalał z powrotem spać. Poduszka i zmiana pozycji do spania rozwiązała problem. W połączeniu z kołdra grawitacyjna to sleep dream team. 
  1. Wełna. Wiedząc ze będę zimę spędzać w zimnym mieszkaniu, wyjebalam polowe garderoby. Akryl i wszystkie sztuczne materiały poszły w pizdu. Na ebayu zaczęłam polować na ciuchy z wełny merino i kaszmiru, okazało się, ze za bezcen można kupić perełki. Do spania kupiłam wełniany koc, bo oprócz bólu pleców budziły mnie również uderzenia gorącą. I stal się cud. Przestałam się przegrzewać. Przestałam marznąć. Przestałam się budzić spocona jak świnia. Nawet nie wiedziałam jakim komfortem jest życie w ciuchach, w których nie jest ani za gorąco ani za zimno. 
  1. SAD light. Lampa na smutek zimowy (seasonal affective disorder). Tak naprawdę jeszcze nie wiem czy coś konkretnego daje czy nie, bo dopiero ja wyciągnęłam, ale wierze, ze coś tam ta w te ciemne zimowe poranki przed komputerem.

Nie był to tani rok, no nie. Ani łatwy. Nie łudźcie się ze następny będzie łatwiejszy, tylko upgrejdujcie skille.

Nie umiem tego powiedzieć jeszcze wyraźniej, ale DBAJCIE O SIEBIE I PRZEDE WSZYSTKIM O SIEBIE. Nie poświęcajcie się dla nikogo. Badzicie sobie kochającą mama, tata, najlepszym przyjacielem i kochankiem czy kochanka. Resztę traktujcie jako bonus od życia ❤

A wpis sponsorowała Zdzisława Sośnicka, z kawałkiem (nomen omen) „Pożegnanie z bajka”, której sobie od 2 godzin w kółko słucham…..

Wypierdalać

Dziś, za zgoda Bartka i Kamili, pozwole sobie zastąpić własne przemyślenia – cudzymi. Na oba teksty natknęłam sie na fali aktualnych wydarzeń i oba podziałały na mnie lepiej niż terapia. Przeżyłam przebudzenie, olśnienie i zrozumiałam gdzie – jako blogerka – popełniałam przez wiele lat blad, gdzie i dlaczego dałam sie zakrzyczeć i zapędzić w kozi róg.

Bo zachęcałam do tego by wypierdalac, zanim to było modne. I boze co sie wtedy działo. Jak tak można. Kto tak przeklina. Nie potrafisz przyjąć krytyki. Co to za kolko wzajemnej adoracji (do osób, które miały odwagę stawać po mojej stronie). I faktycznie dałam sobie wmówić, ze cos robie zle, mimo ze nigdy sie nie upieralam żeby to co pisze, każdemu sie podobało, natomiast nie zgadzałam sie żeby ci, którym sie nie podoba, przyszli sie wyrzgac na mój blogowy, tęczowy dywan. Bloga zahaslowalam, wkrótce potem przestałam pisać. Wróciłam, jak juz było mi naprawdę totalnie obojętne czy ktoś to pochwali czy nie. Tak jak Bartek (tekst poniżej), sama chwaliłam sama siebie nieustannie i to mi wystarczało. To było, ile? 12 – 15 lat temu?

Dekada minela, dzieci dorosły, kobiety wyszly na ulice, krzycząc: WYPIERDALAC, a moje wyklęte kolko wzajemnej adoracji przetrwało do dzisiaj. Te kobiety, które wtedy mnie wspierały sa przy mnie do dziś. Mysla, słowem, lajkiem, komentarzem i przez dziesiątki wiadomości, które od nich dostaje. Żałuje, ze wtedy dałam sie zastraszyć, zamiast jeszcze głośniej krzyczeć WYPIERDALAC i skupić sie na powiększaniu grona kobiet, które tu były (i wciąż sa), bo czuly i myślały tak jak ja. Powiecie – no dobrze, ale skoro publikujesz bloga w sieci, to musisz sie liczyć, ze nie każdemu będzie sie podobać. Nie. Licze na to, ze ci którym sie nie podoba, klikna krzyżyk (na drogę) zamykający stronę i pożeglują w stronę treści, które wzbudzają ich zachwyt, nie odrazę. To tak jak z ta aborcja. Nie namawiam nikogo do jej przeprowadzenia. Nie jesteś za aborcja, to jej nie rob. Wierzysz w boga – fajnie, ale nie namawiaj mnie do tego samego, oraz nie wmawiaj mi, ze moje dzieci pojda do piekła, bo ich nie ochrzciłam. KK wpędzal mnie w poczucie winy za wyimaginowane grzechy i przewinienia wystarczająco wiele lat, starczy.

Image may contain: 10 people, meme, text that says 'ZDECYDOWALIŚMY, ŻE OD DZIŚ BĘDZIEMY TORTUROWAC KOBIETY BO TAK, ICHUJ PIS "KONFEDERACJA HAŃBA! ZDRAJCY! WYPIERDALAĆ JEBAĆ PIS WYPIERDALAĆ! POJEBAŁO? "WSZYSCY* HAŃBA! HAŃBA TYM, KTÓRZY PRZY PIS KONFEDERACJI STOJĄ co WAŚĆ CZYNISZ, WYBIERAJ! ALE PROTESTUJĄCY PRZEKLINAJĄ 'TEN JEDEN CIUL'

Poniżej teksty ze stron FB Kamili i Bartka (podkreślenia sa moje)

chujwaj!

Kamila Urbańska

„Z miłością dla tych, którym przeszkadza WYPIERDALAĆ w naszych kobiecych ustach.

Check lista do odsłuchania w dzieciństwie:

☑️ „oj daj spokój”

☑️ „jakoś wytrzymasz”

☑️ „czemu się tak denerwujesz”

☑️ „przesadzasz”

☑️ „dramatyzujesz”

☑️ „jesteś jakaś przewrażliwiona”

☑️ „dziewczynie nie wypada/nie wolno”

☑️ „jakoś to nie pasuje do dziewczyny”

☑️ „nie krzycz”

☑️ „nie przeszkadzaj”

☑️ „złość piękności szkodzi”

☑️ „zrób to dla świętego spokoju”

☑️ „idź, wszyscy idą”

☑️ „nie wstydź się”

☑️ „buziaka nie dasz”?

☑️ „a jak robią Twoje koleżanki”?

☑️ „zachowuj się, jak dziewczynka”

☑️ „ale spokojnie”

☑️ „bądź grzeczna”

☑️ „już nie gadaj, po co ktoś ma wiedzieć”

☑️ „nie mów tak, babci/ cioci/ wujkowi będzie przykro”

☑️ „nie mów tak”

☑️wyolbrzymiasz

☑️ „to nic takiego”

☑️ „po co prowokujesz”

☑️ „nie wychylaj się, bo ktoś poczuje się urażony”

☑️ „nie narzucaj swojego zdania”

☑️ (dodaj swoje)

Dla mnie „wypierdalać” nie dotyczy już tylko aborcji. „Wypierdalać” sięga wiele pokoleń wstecz. To niewypowiedziana złość wielu kobiet z mojej rodziny, karmionych tymi słowami, które obserwuję i miałam okazję widzieć. Jak ładnie i z gracją ukrywają swoje potrzeby, emocje, uczucia, myśli. Jak polerują talerze dla gości, których nie chcą. Jak szykują tony jedzenia dla męża, który pojawia się w domu tylko wieczorami i sam sobie nie odgrzeje. Jak nie dbają o swoje ciało, zdrowie, bo wszystko inne jest ważniejsze. Jak uśmiechają się przy świątecznym stole urobione po łokcie. Jak prowadzą do kościoła nie tłumacząc, o co w tym chodzi. Jak nie mówią NIC. Nigdy nie widziałam zezłoszczonej kobiety. A kiedy jesteśmy dorosłe bolą nas brzuchy, głowy, mamy koszmarne migreny i zapalenia jelit. Nie tolerujemy pokarmów, nie możemy zajść w ciążę albo ją tracimy, sex jest beznadziejny i nie akceptujemy swojego wyglądu. Jemy za dużo albo za mało. Nie wiemy, jak się bronić, kiedy ktoś nas maca. Ciało mamy pospinane, jak ciuchy w worku próżniowym schowane na zimę. Boli w klatce piersiowej i ściska się gardło. Ze złości. Potem już tylko wydajemy miliony monet na często pseudotrenerów od asertywności, mówienia nie, stawiania granic, kochania siebie, zarządzania sobą w czasie, od otwierania bioder/ miednicy/macicy i krtani. Szukamy siebie na Goa i w podróżach dookoła świata, na które nas nie stać. Niewypowiedziana złość.

„Wypierdalać” to za mało, żeby taką składowaną przez 30 lat w każdej komórce złość z siebie wyrzucić. Dlatego trzeba „wypierdalać” powtórzyć nie raz, a razy wiele. W celu terapeutycznym, oczyszczającym i uwalniającym dla siebie, poprzednich pokoleń kobiet i tych następnych też. Te z naszego rodu dodatkowo uhonorujmy, wyślijmy im miłość (nawet, jeśli wiele z nich już odeszło) i powiedzmy im, że już tak nie trzeba ❤

W ich imieniu też będę krzyczeć „wypierdalać”…

Marta Sienkiewicz

Bartek Fetysz

Krótka odezwa do Czytelników.

Prośba: Bartek Fetysz

Proszę Państwa, ten profil, mimo iż publiczny, ma w nazwie moje imię i nazwisko: Bartek Fetysz. To ja jestem jego właścicielem. Nie jest otwartą i bezpańską przestrzenią publiczną, gdzie można przyjść i wylać swoje frustracje. Zesrać się żalem. To moja przestrzeń i mogę sobie tu odpierdzielać co mi się podoba – od Betlejem przez Andrzejki czy tango nie dla dwojga po krwawe Halloween. Mogę śmiać się z kogo i z czego chcę i jeśli komuś nie odpowiadają zamieszczane tu treści albo poczucie humoru to nie musi czytać. Nie interesuje mnie czy podobają Ci się moje buty, kilty, kurtki i spodnie. Nie podobają się? To ich nie zakładaj. Nie ubieram się dla Ciebie. Nie jestem zależny w żaden sposób od lajków zgromadzonych na stronie, zresztą większość z nich to iluzja. Mam pozainternetowe życie i radzę sobie całkiem nieźle. Przestrzeń tego profilu to mój dom, nie basen publiczny, w który można się zeszczać. Nie życzę sobie w nim bydła i poglądów mi dalekich. Hipokryta? Kij w dupie? Dziennikarzyna? Gruby? Brzydki? Łysiejący? Grafoman? Hejter? Ja to już wszystko wiem! Nic nie jest w stanie mnie urazić, bo przez 37 lat tego wszystkiego się nasłuchałem tyle, że zobojętniałem. Jestem kamieniem ze skutego lodu i słownie to najwyżej możesz mnie polizać. Ale jeśli jakaś szmata odważy się napisać, jak dzisiaj na Instagramie, “i co, modlisz się o zdrowie mamusi?” to przysięgam – nie odpowiadam za siebie. Jeśli nie pasują Ci zasady przeze mnie ustalone to wypierdalaj. I nie zostawiaj komentarza, że odchodzisz, że Ci się podobało, a teraz nie podoba, że mnie szanowałaś, a teraz przestałaś, że się zmieniłem, że fejm (jaki fejm?) ponieważ to kurwa nikogo nie interesuje. NOBODY CARES! Zapamiętaj to – Twoje odejście nikogo nie zaboli. Bo najczęściej po prostu nie zdaję sobie sprawy z Twojego istnienia. Jest mi zatem obojętne. A teraz brutalna prawda: piszę przede wszystkim dla siebie. Literki to mój katalizator. Spisuję swoje wewnętrzne wojny, odkąd nauczyłem się pisać. Poklask publiki jest miły, ale nie jest mi do życia niezbędny. Przez większość czasu klaskała mi tylko szuflada. Nie przeszkadzało mi to. Nauczyłem się w końcu klaskać sobie sam. W głowie. Mam bujną wyobraźnię i często odbieram w niej jakieś nagrody. Te za Najgorszy Paszkwil Roku również. Bo naprawdę wiem, kiedy serwuję La Dewolaja (obtoczonego koniecznie dwa razy), a kiedy napierdalam w stereo, a z moszny robią mi się baloniki z lodem i pocieram nimi komuś twarz

Wokulski

Trudno coś napisać, trudno nic nie powiedzieć.

Serce boli, dusza z trudem oddycha. Może z ulga, nie wiem. Ze w końcu nadszedł armagedon, którego podświadomie oczekiwałam. Bo nie nie da nie przeżyć życia bez upadków. Nawet jak postanowimy nigdy nie wychodzić z domu, żeby nic złego nas nie spotkało, to i tak we własnym domu potkniemy sie o wieże z klocków lego i jebniemy głowa w kant biurka lub rant umywalki.

Nadal nie potrafię pisać zle o moim mężu bo a) wciąż jest moim mężem b) jest ojcem moich córek c) piętnaście lat malzenstwa to nie w chuj dmuchał i nie da sie tego wykasować d) internet nie zapomina e) kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamieniem.

A poza tym chyba go rozumiem.

Sama nie wiem co jestem taka wyrozumiała. Zdecydowanie w życiu przekracza sie w którymś momencie Rubikon wszystkowiedzenia, do brzegów którego wszystko zawsze było czarno białe i jednoznaczne. Najpierw dzieci nam udowadniają, ze nic nie wiemy o niczym i ze nasze wymądrzanie sie na temat ich wychowania można dać świstakowi do zawinięcia w sreberko, bo żadna metoda wychowawcza ani pobłażliwy komentarz, który zamieściliśmy pod wpisami nie dających rady matek nijak, w zaciszu naszych własnych 4 ścian, nie zdaja ani egzaminu ósmoklasisty ani matury korespondencyjnej ani nawet niezapowiedzianej kartkówki z ZPT.

5a72c51f6dca6_o

Potem dzieci dorastają i nagle sa mądrzejsze od nas. I wtedy do głosu dochodzą partnerzy, wypaleni wspolmalzonkowie, którzy pod latach zmieniania pieluch oraz odpowiadania na zadawane 300 x dziennie pytanie CO NA OBIAD wymiękają do tego stopnia, ze zaczynaja wierzyc w everlasting love z happy endem na drugim końcu tęczy. Nie z nami ofkors, bo my zmarnowaliśmy ich życie i potencjał. Mogli zostać drugim Malyszem, Lewandowskim, influenserem na IG lub Barakiem Obamom. Mogli wszystko, ale zycie niewiadomo kiedy przeminęło. I ja to wszystko rozumiem, bo moje życie przemijalo symultanicznie, tylko nie miałam czasu tego rozkminiać bo praca, bo rachunki, bo wszystko. Oraz i przede wszystkim bo jestem odpowiedzialna za to, co oswoiłam. A oswoiłam kilka osób i kota.

Jest ta piosenka Anny Jantar. Ze nic nie może przecież wiecznie trwać. Och jak ja nie moglam jej słuchać. W jakiż stres wpadałam słysząc, ze co zesłał los trzeba będzie stracić.

I jest tez taki cytat ze znanej polskiej komedii. Ze teraz bym kurwa nie mial reki, która chciałem sobie dać za kogoś uciąć.

To jest w tym wszystkim najtrudniejsze i najsmutniejsze. Nie czyn, tylko kłamstwo. Nie subtelne i w białych rękawiczkach, tylko chamskie, ordynarne, grubymi nićmi szyte i prosto w oczy. No wypisz wymaluj, jak Dzesika Mercedes co sprzedawala tshirty Fruit of the Loom jako swoje, kasując za nie po dwieście pindziesiont. Kłamstwo, po którym czułam sie jak niepoczytalna wariatka z mania prześladowcza, do momentu gdy odkryłam prawde.

Bo, oczywiście, tam gdzie jest prawda, tam również jest klamstwo.

Zawsze jest. A jak go nie ma, a intuicja mówi ze jest, to trzeba po prostu dobrze poszukać. Bo intuicja – w przeciwieństwie do jebniętego serca i racjonalnego rozumu – nie jest kretynka, która bardzo chce komuś uwierzyć, bo przecież ten ktoś NAS by nie oszukał. Nie w tak ważnej sprawie. Intuicja w dupie to ma. Tłucze młotkiem, dzwoni alarmami i nic jej nie obchodzi, ze przecież ten ktoś NIGDY NIE KLAMAL i ze może zaufajmy mu jednak. I nie obchodzi jej, ze wolimy nie wiedzieć. Intuicja ma na uwadze nasz najlepszy interes i wie ze czasami należy ujebac zarażona gangrena reke, zwyczajnie, żeby przeżyć. Dlatego słuchajcie intuicji. Zawsze, ale przede wszystkim wtedy, gdy podpowiada wam to czego wcale nie chcecie usłyszeć .

Po czymś takim jest zwyczajnie smutno. I długo nic. I znowu smutno. Człowiek sie czuje jak Wokulski, który w pociągu do Paryża podejrzał jak panna Izabela flirtuje z Kazikiem Starskim. I szuka mentalnych szyn żeby sie polozyc i nie pamiętać. Najgorsze na początku sa te pierwsze chwile po przebudzeniu. Gdy przez kilka sekund nic sie nie pamięta i można udawac, ze wszystko jest tak jak było.

Potem przychodzi refleksja, ze o zdrowie psychiczne należy dbac wtedy gdy jest najbezpieczniej i gdy jesteśmy w samiutkim środku swojej strefy komfortu. Gdy jest mięciutko i przytulnie. Tak jak dżemik z truskawek robimy w czerwcu i lipcu, a nie w październiku. I możemy go wyciągnąć i zjeść jak spadnie śnieg i nas zasypie, zamiast szukać w panice sklepów z dżemikami online i przepłacać za coś, do czego latem wystarczyło dodać cukru i zamieszać.
W ogóle im więcej o tym myślę, tym bardziej do mnie dociera, ze cale życie byłam tym Wokulskim.

Teraz nie wiem co dalej. Szukam znaków i drogowskazów, ale żadnego nie widzę. Facebook memem podpowiedział, ze skoro w ciemności nie widać światła, to może sami jesteśmy tym światłem. W sensie, ze może ja jestem tym drogowskazem.

Tylko jak odczytać, gdzie prowadze.

***************

To powyżej napisałam kiedyś tam, bardzo, bardzo dawno.

Od tamtego czasu znowu wszystko sie przewałkowało i pozmienialo. Nie wiem na lepsze czy gorsze.

Powiedzmy, ze na inne.

Niby czas leczy rany, a ludzie sobie wybaczaja, ale w praktyce to takie pierdolenie. Naprawdę w którymi momencie przychodzi taka totalna załamka życiem i ludzmi. Wszystkie klapki spadają z oczu, traci sie zludzenia w każdej sprawie. Może to jest taki breaking point i potem albo dalej sie żyje w zgorzknieniu i z pretensjami do losu, albo sie adaptuje podejście „jebac to” i koncentruje na sobie.

Najwiecej siły w ostatnich miesiącach dala mi Anna Lewandowska ze swoimi treningami, gdzie na początku w trakcie sesji powloczylam każda czescia ciala, a po pol h z jej ćwiczeniami leżałam nieruchomo na macie ochnascie kwadransów, w formie mokrej plamy. Po 30 dniach, z jej 72-dniowego wyzwania, stwierdziłam ze o kant dupy to wszystko potłuc i gowno to wszystko daje. Caly ten wysilek. Po co to komu. Po czym nagle cos kliknelo. Przestalam rzezic i potykać sie o własne nogi, zaczęłam ziewać w trakcie pajacykow, w trakcie których zawsze dotąd wykręcałam 911 żeby powiadomić operatora, ze zaraz umrę.

I wiem co ma sens. JA MAM SENS. Wszystko co robie DLA SIEBIE ma sens. Im więcej wysilku, tym więcej sensu, byle ten wysiłek był ukierunkowany NA SIEBIE. Maska tlenowa tez najpierw dla siebie. Bardzo pozno dochodzi sie do tych wnioskow, bo cale zycie nas ucza, ze inni, ze dzieci, rodzina, maz, pranie, kariera, rachunki. NAS KOBIETY TAK UCZA. Jakimś cudem prawie wszystko jest w naszym zakresie obowiazkow. Kiedy, jak i dlaczego? Za co?

Na razie mam etap zgorzkniałej staruszki. Nie popędzam go (tego etapu) ani nie lacze sie z energia drzew, żeby zaakceptować zycie jakim jest. Chwilowo sie nie zgadzam i nie akceptuje. Cale zycie żyłam w zgodzie z sumieniem, honorem (i ojczyzna) i wewnętrznym moralnym kompasem i nic mi z tego nie przyszło, oprócz żalu, ze inni nie żyli tak samo. I ze trzeba było korzystać z zycia, a nie sie poswiecac i być szlachetna oraz prawdomowna.

Wciąż boje sie tego co przyniesie reszta tego roku, nawet jeśli wydaje mi sie, ze jestem na każda okoliczność w miarę przygotowana. Wciąż opłakuje EURO 2020, mimo ze do kolejnego juz mniej niż 300 dni. Wciąż mi smutno, ze znów nie pojechałam do Portugalii. Wciąż mało mnie cieszy. Wciąż nie wiem co wymyślić żeby moc na cos czekac i poczuć choc cześć ekscytacji, jaka mi w poprzednim życiu towarzyszyla…

O porodzie i jego znaczeniu w przyrodzie

Przypominam kolejna notkę, o tym jak urodzić twinsy i co jest potem 🙂

24173962_845137768988044_7086936650523678584_o

„no wiec zaczne od tego, ze powiem, ze nie rozumiem (i nie kryguje sie, tylko naprawde nie kumam) co ludzie widza niezwyklego w urodzeniu blizniakow silami natury. I nie dlatego, ze porod ten przezylam i teraz jestem taka madra, tylko PRZED tez nie rozumialam.

bo budze sensacje ta informacja ilekroc jej udzielam. Ze aleosochodzi. PIERWSZA, absolutnie najgorsza faza porodu, jest przeciez nadal TYLKO JEDNA. No dobra, potem trzeba sie dwa razy wysilic, ale i tak uwazam ze to pestka przy kilkugodzinnych skurczach.

no ale dobra

zaczelo sie jak w amerykanskich filmach, tzn nagle w srodku nocy odeszly mi wody. Leze se i leze, spie jak zabita i nagle sru. Obudzilam sie natychmiast i natychmiast wiedzialam ze OHO, cos sie szykuje. Byla 2 nocy, TORBA DO SZPITALA OCZYWISCIE NIE SPAKOWANA, nogi niewydepilowane, a tu sie okazuje, ze trzeba dzialac. Zadzwonilam do szpitala czy moge doczekac do rana, ale nie – kazali sie meldowac natychmiast.

no to lista rzeczy do zabrania w reke (mialam ja od porodu z julka), PM podawal spioszki, ja pakowalam, a wody se lecialy beztrosko.

jechac musialam sama, bo nie chcielismy nikogo w srodku nocy alarmowac, no i wiadomo bylo, ze tak od reki to nie urodze.

no i potem wsiadlam w to auto i jechalam przez kompletnie pusty, nocny dublin, radio puszczalo jakoms rzewnom muzyke, a mi cale zycie przelatywalo przed oczami i wzruszlam sie do lez, przypominajac sobie jak lata temu wysiadalam z samolotu na dublniskim lotnisku i ze w zasadzie nalezalo natenczas ziemie irlandzka ucalowac, bo kto by przeciez pomyslal, ze zostanie ona ojczyzna trojki naszych dzieci.

dojechalam w jednym kawalku, w szpitalu dali mi lozko, podlaczyli ktg, sprawdzili ze wszystko ok, odlaczyli i czesc

skurcze zaczely sie o 5:30, od razu regularne, ale na poczatek luz. dawalam rade spac, tylko przez sen sprawdzalam co ile minut sie cos dzieje. tak na dobra sprawe to chyba nie wierzylam wtedy, ze tak od razu urodze, wydawalo mi sie ze wody odeszly, ale przeciez bez nich tez mozna jeszcze iles tam czasu przetrzymac dzieci w brzuchu, wiec.

potem zrobilo sie rano, przyjechal PM i tak se siedzielismy. Szyjki mi nie zbadali, bo powiedzieli ze przy odejsciu wod istnieje ryzyko infekcji, wiec nie beda tam grzebac bez potrzeby, tylko wtedy jesli skurcze sie zaczna nasilac. Dostalam za to profilaktycznie antybiotyk na wypadek gdyby to jednak jakas bakteria byla (co spowodowala przedwczesne odejscie wod)

no i siedzimy, siedzimy, nuda, ziew, ale skurcze zaczely sie nasilac. mialam przy lozku te blogoslawiona duza, miekka pilke, od razu mowie, ze to lifesaver podczas skurczu i polecam z calego serca. Ok 14 zaczelo juz bolec na powaznie, wiec przyszli, zbadali i mowia ze za godzine na porodowke. haha. i ze mam wziac ZZO bo przy blizniakach gdy rodzi sie jedno, przy drugim moga sie zaczac problemy, byc moze trzeba bedzie je w brzuchu odwracac i ze to moze bolec. Nie???? SERIO??? Dziewczyny byly obie glowkami na dol, ale chodzilo o to, ze jak jedna wychodzi, to druga nagle ma duzo miejsca i moze fiknac koziolka i zmienic pozycje.

ok 15 poszlismy na ta porodowke i od tego momentu, przez nastepna godzine, do czasu az dostalam epidural, nastapila absolutnie najgorsza i najkoszmarniejsza dla mnie faza porodu. Skurcze bardzo mocne, a mnie POLOZYLI I KAZALI LEZEC (Balder, wiesz o czym mowie, prawda?), bo ktg i dziewczyny musialy byc monitorowane. Przysiegam – skurcz na lezaco to chyba najbardziej wymyslna i wyrafinowana tortura, jaka natura sobie obmyslila. Bol jest nie do wytrzymania i nie mozna nad nim w zaden sposob zapanowac ani go zredukowac zmiana pozycji. Tysiac razy gorsze od samego parcia.

W koncu dostalam to ZZO i po 20 minutach plaza, ktora trwala prawie do samego konca.

Pamietam, ze z julka tez dostalam ZZO, ale jednoczesnie podlaczyli mi oksytocyne, wiec tak naprawde ulge odczuwalam raptem przez godzine, a potem znow sie zaczelo. Tutaj bylo duzo, duzo lepiej, oksytocyna byla co prawda w pogotowiu (bo po urodzeniu jednego dziecka macica moze „zapomniec”, ze powinna dalej sie kurczyc i trzeba ja popedzac), ale wszystko szlo swoim rytmem.

co jakis czas tylko pytalam z niedowierzaniem czy aby NA PEWNO COS SIE DZIEJE, bo ja NIC nie czuje i ze maja mi tu przysiac, ze te dzieci urodza sie na 100% dzis. Tak, dzieje sie tylko znieczulenie dziala i tak, urodza sie dzisiaj, nie marudz kobieto.

w miedzyczasie nastapila zmiana przy moim lozu bolesci, bo PM musial jechac odebrac julke z przedszkola. moglismy w sumie zorganizowac to tak, ze odbieralby ja ktos inny, ale wspolnie uznalismy, ze nie chcemy pyszczocha narazac na stres, mamy klka znajomych cioc, ale nie wiedzielismy jak julka zaragowalaby na nasz brak i zabranie jej w inne niz dom miejsce (nie wiedzac na dodatek ile czasu minie zanim PM moglby po nia pojechac). Przy moim boku zastapila go moja Przyjaciolka i – powiem wam jedno – zycze kazdemu zeby mial choc jednego TAKIEGO przyjaciela, ktory nie opusci go w biedzie lub potrzebie.

no i tak lezymy, plotkujemy i tylko drinkow z palemka nam brakowalo. powaga – tak, to ja moge rodzic raz w tygodniu. nie mowiac o tym ile sil czlowiek nabiera przed ostatnia, decydujaca faza.

lezac tak, co jakis czas tylko slyszalam jak gdzies obok rodzi sie jakies dziecko i matko, jak zazdroscilam kobietom, ktore juz mialy to za soba.

w koncu przyszla jakas wazniejsza polozna, bada mnie i nagle (WTEM!!!) mowi: JUZ, ZACZYNAMY

jezusmaria ale chwila, jakie juz, nie przygotowalam sie psychicznie, nastawiona bylam jeszcze na jakies skurcze, bol, jakie juz, nos nie przypudrowany, nogi nie wydepilowane matko.

kolo lozka nagle zmaterializowalo mi sie bardzo duzo osob, lekarze, pediatrzy, polozne i kaza mi przec.

no trudno, nie? mus to mus.

Weronika wyszla prawie natychmiast, po – nie wiem – trzech parciach? JEzu i ten moment byl bezbledny, z julka tak tego dobrze nie widzialam, albo nie pamietam, tu jak ja wyciagneli to obie z P. wpadlysmy doslownie w amok, ze JEZU, TAM BYLO DZIECKO, aleluja, pa, ona naprawde JEST. Ja naprawde NIGDY nie przejde na tym do porzadku dziennego, ze od zera powstaje w kobiecie calkowicie uksztaltowany czlowiek, ze nie ma tam nic, a po 9 miesiacach wyciagaja zywa lalke. O DWOCH NIE WSPOMNE.

potem faktycznie zrobilo sie trudniej, bo Ola w brzuchu miala (o ile kojarze i pamietam) obie raczki zlokalizowane kolo buzi i polozna usilowala cos z tym zrobic WKLADAJAC MI REKE DO SRODKA. Hm. MALO FAJNE jak czlowiekowi grzebia we flakach na zywca, naprawde (myslalam, ze pierdolca dostane, nawet nie chce myslec co bym czula gdyby nie ZZO)

potem juz malo kojarze, bo NAPRAWDE miala dosyc i tylko sie modlilam zeby bylo PO i zeby wszyscy dali mi swiety spokoj. W miedzyczasie przestalam slyszec placz Weroniki, wiec sie zestresowalam i pytam czemu ona nie placze, na co lekarze hahaha, no bo wlasnie ZASNELA. Super.

W sumie nie wiem teraz ile trwalo rodzenie Oli, bo na jednych papierach mam napisane, ze urodzila sie 15 minut pozniej, a na innych, ze 40. Dla mnie urodzila sie z 3 godziny pozniej, bo tyle mialam wrazenie ze to trwa, ale nie wnikam.

W koncu wyszla (chyba tez uzyli proznociagu, ale nie pamietam, moze P. skoryguje ;-)), cala bidulka sina i wymeczona, a lekarze zaczeli cmokac, ze kto mi policzyl te tygodnie ciazy, bo dziewczyny sa duzo bardziej zaawansowane niz 34+5.

no i tak o.
od reki dali im butelke, zeby sprawdzic czy potrafia same jesc, gdy sie okazalo, ze tak, powiedzieli ze nie ma potrzeby brac ich na NICU (newborn intensive care unit) i ze moga jechac ze mna na sale poporodowa.

od razu mowie, ze twinsy (jako takie) budza sensacje. Ze OJEZU one som dwie. W koncu zaczelam mowic, ze promocja byla BUY ONE GET ONE FREE, no bo ile mozna.

jeszcze nie wiem czy bardziej bedzie mnie to bawic czy wkurwiac, okaze sie jak zaczniemy z nimi bywac miedzy ludzmi 🙂

dalszy pobyt w szpitalu przebiegl bez fajerwerkow, od razu mowie, ze nie bylo az tak super jak przy julce, w sensie, ze nikt nie traktowal nas tam zle, ale ogolnie nie cackali sie ze mna tak jak przy pierwszym dziecku. W dokumentacji znalazlam potem wielokrotnie wpisane zdanie CALKOWICIE SAMODZIELNA OPIEKA NAD DZIECMI, MOTHER COMPLETELY INDEPENDENT, co chyba nalezalo traktowac w kategoriach komplementu, ze jakos se radze, nie?

bo faktycznie ze wszystkim radzilam sobie sama i nie bylo tak najgorzej. Od razu mowie, ze – oczywiscie – klania sie doswiadczenie itd, ale trafily mi sie dwa tak ugodowe egzemplarze, ze wspolpraca z nimi to sama przyjemnosc i zero stresu, a przyklady mozna by mnozyc.

Twinsowny byly jedynymi noworodkami na sali, ktore nie awanturowaly sie w nocy (ani w ciagu dnia). Podczas przewijania, kapania czy badan inne dzieci darly sie jak obdzierane ze skory, moje ziewaly. Wszelkie rekordy pobila Ola, ktora PRZESPALA jedno pobieranie krwi, nawet oka nie otworzyla. Gdy karmilam jedna druga spokojnie czekala na swoja kolej, gdy zdarzalo sie, ze zaczynaly plakac wystarczylo poglaskac po buzi, albo przytulic i bylo po sprawie.

Od 8 dni odkad sa z nami nie przysparzaja absolutnie zadnych klopotow, co nadal mnie szokuje, ale korzystam, korzystam z tego ile moge, bo ciagle mam wrazenie, ze jutro sie obudze i sie zacznie.

sa tak malutkie, tak bezbronne, ze nie potrafie na nie patrzec i nie plakac, bo rozwala mnie na kawalki to, ze sa tak bardzo zdane na nas, uzaleznione od tego co z nimi zrobimy.

w nocy jedza raz ok 2, raz nad ranem, potem spia do 9.

plaza?

plaza przy tych dzieciach to bardzo nerwowe i zatloczone miejsce 🙂
i pomyslec, ze gdyby sie nie pojawily, to nigdy w zyciu nie poznalabym euforycznej strony wczesnego macierzynstwa i do konca zycia myslalabym, ze to wylacznie lzy, zmeczenie, wkurw i babyblues (oraz ze nie nadaje sie na matke)

prawie 4 tygodnie za nami i naprawde chce mi sie plakac, ze minely i ze nigdy nie wroca, bo przezylam jeden z najpiekniejszych miesiecy w swoim zyciu. Czas wielkiej milosci, czulosci, zakochania i wzruszenia. M jak milosc normalnie. Kazdy dzien mialam i mam ochote przytrzymac za wskazowki zegara, zeby jeszcze sie nie konczyl, jeszcze nie odchodzil, potrwal chocby z kolejna godzine.

bo potem -jasne – tez moze byc fajnie, ale juz bedzie inaczej.

to co przepadlo z julka, ta radosc z tego ze trzyma sie w ramionach nowonarodzone dziecko, ktore pachnie tak jak nic na swiecie, teraz zostalo mi wynagrodzone w dwojnasob

i jak patrze na nie, to w ogole pojedyncza ciaza wydaje mi sie jakims bledem i wynaturzeniem

w sklepach, na ulicach, placach zabaw zaczepia nas mnostwo osob. God bless you uslyszalam przez ten miesiac wiecej razy niz przez cale swoje zycie

naprawde mam tu i teraz wrazenie, ze trafilismy szostke w lotka

W samo południe

Z okazji tego, iż dzidziusie skończą jutro 11 lat, przypominam kultową dla mnie notkę z lutego 2009, z pamiętnego usg.

6E3F718A-36D0-4055-A8F7-9782CCA93979

„rano zadzwonili do zlobka, ze ospa
ospa fajnie, super

julka niech se ma, ale ja nie mialam, nie?
po wpisaniu w google ciaza + ospa dostalam lekko zawalu, wiec dzwonie do szpitala i mowie OSPA, HILFE!!!!
i ze wizyte mam dopiero za miesiac

pani jaki miesiac, przychodz pani natychmiast, zrobimy badanie krwi, jak nie ma odpornosci, to cos damy (masc na strupy????)

poszlam, wzieli krew do badania, przy okazji sprawdzili wyniki badan sprzed dwoch lat i mowia, ze ok, odpornosc jest.
no ale jak pani juz przyszla, to moze paniom lekarz jeszcze zobaczy

pff spoko

poszlam, siedze, macham nozkami, bo mi zwisaja z kozetki

macham sobie tymi nozkami nie?

pani doktor przyszla
zmierzyla cisnienie

„miala juz pani usg?” taaaa, spoko w dwunastym tygodniu, wszystko bylo ok

„no to niech sie pani polozy”
(w gabinecie byla maszyna do usg, nowosc, bo przy rutynowych wizytach z julka skanow nigdy nie robili)

leze, a lekarka jezdzi mi glowica usg po brzuchu

jezdzi i jezdzi
tydzien tak jezdzi
i nic nie mowi
(dziecko w srodku jest, bo widze, nie?)

w koncu odlozyla to usg, wziela mnie za reke i bardzo, bardzo spokojnym glosem spytala:

„DID SOMEBODY TELL YOU YOU’RE GOING TO HAVE TWINS?”

NIE KURWA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
NIE

NIKT MI KURWA NIE POWIEDZIAL!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

dobrze, ze lezalam, nie?

nastepne pol godziny plakalam w objeciach lekarki
26 lutego, w samiutkie poludnie, dowiedzialam sie ze w brzuchu nie mam jednego pyszczocha

MAM DWA

i nie ma zmiluj, widzialam je na wlasne oczy

widzialam dwie glowki, dwie pary rak i nog
dwa kregoslupy

(2 tyg temu widzialam pojedynczo, DON’T ASK, moze po prostu WZROK MI SIE POGORSZYL I CIERPIE NA JAKAS DOUBLE VISION ALBO CO)

dobrze, co ja pisalam ostatnio?
ze niewiele dzieli mnie od tego momentu gdy mozna usiasc i odpoczac?
ze mam pozytywny plan na nastepna pieciolatke?

Panie Boze wybacz mi, ze czuje rozpacz, a nie radosc. Ze nie umiem sie cieszyc, chociaz wiem ze powinnam. Ze opcja stres uruchomila mi sie ze zdwojona intensywnoscia. Ze nie wiem jak sobie poradzimy, skoro juz teraz czesto brakuje nam pieniedzy. Ze po prostu nie umiem, nie potrafie sobie wyobrazic ani kawalka swojego zycia po wrzesniu AD 2009.

od 12:00 siedze i placze
jestem w proszku

moze gdyby zalac mnie wrzatkiem, to pozbieralabym sie do kupy?

to ja w zasadzie tyle

gdyscie mieli jakies plany na zycie, to nie informujcie o nich nikogo.
bo jak sie je trzyma w glowie, to jest szansa na to, ze nikt sie nie dowie i ich nie pokrzyzuje

i nie pocieszajcie mnie, nie
zamierzam dramatyzowac jak tutek przez nastepne 5 miesiecy
(plus narzekac przez kolejne 3 lata)

naprawde nie wiem co zrobie z tym stadkiem pyszczszkow jak bede miala wrocic z macierzynskiego do pracy. chyba je na grafton street z koszyczkiem na drobne posle, zeby zbieraly sobie na chlebek. Bo na zlobek x 3 za chuja nie bedzie nas stac.

no

to ja na dzisiaj tyle

bez odbioru

(jutro maja do mnie zadzwonic ze szpitala i umowic na dokladne ugs. Pierdole, nie ide. Odkryja trzecie dziecko i co wtedy???????)”

P

Nie ma końców świata

Długo rozkminiałam w głowie czy to pisać czy nie. Dziś, jutro czy za miesiąc. Może wcale. Ale zbyt wiele z was jest tu ze mną od początku, po 15, 10 lat. Znam was osobiście lub netowo, spędziłam na rozmowach z wami setki godzin, odwiedzałam was, a wy mnie, spotykałam się z wami, trzymałam wasze dzieci, użyczałyście mi swoich mieszkań na wakacyjne wypady, „rodziłyście” ze mną moje dzieci, trzymałyście za wirtualną rękę po wypadku Julki i jako pierwsze poinformowałyście o wypadku Tupolewa. Nie umiem i nie chcę was oszukiwać, bo wiecie jaka jestem naprawdę. Która dzisiejsza instagramerka z zasięgami ma taką społeczność? Plus moją „misją” w internecie jest odlukrowywanie świata i zdzieranie filtra. Nie jestem fanką utrwalania tylko różowo – cukrowych chwil, które chce się pamiętać, jestem natomiast gorącą zwolenniczką zapisywania upadków, z których udało się podnieść i porażek przekutych w sukcesy. Z doświadczenia wiem, że nie ma większej ulgi od przekonania się przez co przeszli inni i przetrwali. A pisanie to moja terapia, a ja tu i teraz bardzo potrzebuję pomocy i jestem dumna z siebie, że po latach udawania w krytycznych sytuacjach, że nic mi nie jest, dziś umiem o tę pomoc zwyczajnie prosić. 

Ale proszę, nie oceniajcie i nie wyciągajcie od razu pochopnych wniosków. Nie komentujcie bez zastanowienia i nie atakujcie. Życie nie jest ładne i kolorowe. Jest właśnie takie. Rzadko kiedy można jednoznacznie i bez procesu wskazać „winnych”. 

Nie będę dalej budować napięcia tylko powiem wprost. Jest kilka najgorszych momentów w życiu kobiety i rodziny, którą zbudowała od zera. Ten najtragiczniejszy to utrata dziecka lub ciąży. Ten troche lepszy, ale nadal bardzo zły, to moment, w którym wieloletni partner oznajmia, że nie wie czy was dalej kocha. Bez uprzedzenia. Taki cios z nikąd. W żołądek, bo to on zaczyna nagle boleć ze stresu. Lub w serce, bo to ono nagle trzepocze bezradne. Ostatnia uwaga o kruchym lodzie na fejsie nie była z dupy, tylko z nagle nabytego doświadczenia, o które nie prosiłam. Krótkiego crashkursu o końcu świata, na który się nie zapisywałam. To nie koronawirus, o którym wszyscy trąbią jest zagrożeniem. Najgorsze ciosy spadają na nas niespodziewanie, gdy naprawdę niczego się nie spodziewamy, tylko cieszymy się na wiosnę i EURO 2020. Jak w najlepszych filmach z mojego ulubionego gatunku, gdy jest słoneczny poranek, roześmiana rodzina/ para wstaję z łóżek i pije kawę, je śniadanie, po czym  ktoś wychodzi z domu w jakiejś błahej sprawie i już nie wraca. 

Co robi statystyczna kobieta w takiej sytuacji. Płacze. Co robi kobieta z GADem. Dodatkowo traci zdolność oddychania, co przeraża ją do tego stopnia, że jeszcze bardziej nie potrafi oddychać i obawia się, że za chwilę umrze, choć wie że nie umrze, bo już przez to przechodziła i pamięta, że to atak paniki. I on minie, choć nie bez trwałych konsekwencji. Statystyczna kobieta również zaczyna obwiniać siebie. Co zrobiłam. Kiedy. DLACZEGO NIC NIE WIDZIAŁAM (od razu piszę, iż podobno nie chodzi o „inną” (chociaż kto to tak naprawdę wie) tylko raczej o… nie wiem. Kryzys? Wypalenie? Depresję?)

Przez umysł przelatuje film z ostatniego roku. Flashbacki. Stopklatki. Co przegapiłam. Czy w tym momencie jeszcze było dobrze czy już źle. Lista potencjalnych błędów i reakcji. Może źle kochałam. Niewystarczająco okazywałam. Może moja definicja miłości jako trwania, wspierania i umiejętności śmiania się z tych samych dowcipów po 15 latach, a nie wiecznej pasji i motyli w brzuchu była defaultowo błędna. GDZIE POPEŁNIŁAM BŁĄD i jak go naprawić. 

Potem przychodzi refleksja, że to nie błąd. Nikogo nie da się zmusić do kochania i tak, można kogoś przestać kochać. Jest to smutne, ale prawdziwe. Tylko czy naprawdę z dnia na dzień? A skoro tak, to czy to zepsuta chemia w mózgu, którą można probować farmakologicznie naprawiać czy gonitwa za świętym graalem i nierealnym wyobrażeniem idealnego uczucia i związku, którego – ech – nie ma, to już wiem na pewno. 

Następną myślą jest – nic już nigdy nie będzie takie samo. Nigdy. Nie da się tych słów odwrócić, wymazać, obrócić w żart. Całe lata zabrało mi nauczenie się bezgranicznego ufania drugiej osobie, bez ciągłej niepewności, że ktoś może nas nagle zawieść, oszukać lub zostawić. Poszło do kosza. Nie wróci.  Ale czy mogę mieć pretensje, że ktoś nie chce udawać i jest do bólu szczery? Nie mogę. Powinnam, obiektywnie patrząc, być wdzięczna. 

Co dalej. Jak dalej. Czy naprawdę wyobrażam sobie dalsze życie z kimś, kto wygłosił taki komunikat. Dzieci. Co z nimi. Jak ratować kogoś o kim nie wiadomo czy chce być ratowany i kto nie chce ratować nas.  

Jeszcze potem pamięć nagle przypomina, że hej, najgorsze życiowe kryzysy kończyły się najpierw trzęsieniem ziemi i końcem świata, a potem nagle nowy, zajebistym życiem. Dwa zwolnienia z pracy i rok bezrobocia, po którym wyjechałam do Irlandii. Słynne USG ujawniające obecność dzidziusiów, po którym najpierw płakałam kilka miesięcy, a potem przeżyłam najpiękniejszy rok w życiu. Nie ma końców świata. Są transformacje. Nowe, trudne początki.

Terapeuta powiedział płacz. Oddychaj. Skup się na oddychaniu przez kolejny dzień. Jutro znowu zacznij oddychać. Panika w ten sposób minie. Smutek nie. 

Co robić.

Jak żyć.

Meno – pauza i UEFA

No więc w tym zeszłym roku to w ogóle było tak, że po wizycie u polskiej pani ginekolog, którą w ogóle każdy w Dublinie chwalił i polecał i ojejku, po badaniu USG i przeanalizowaniu poziomu hormonów, pani G. jednoznacznie, autorytatywnie i bezdyskusyjnie stwierdziła pełną menopauzę, a na moje pytanie co z Mireną, odparła, że przy takim poziomie nie ma sensu jej trzymać i że proszę się umówić na wizytę w celu wyciągnięcia. Oraz zastanowić się nad HTZ. Informację przyjęłam bez mrugnięcia okiem, do głowy nie przyszło mi nic, poza tym, że czas umierać w wyniku czego powstała tamta notka.

Następnego dnia koleżanka w pracy najpierw ostrożnie sprawdziła czy nie bredzę, po czym kazała przysiąc na zszywacz i paczkę spinaczy, że za żadną cenę nie wyciągnę spirali, no chyba że zależy mi na następnym zestawie dzidziusiów, tym razem może dla odmiany – chłopców. Jakoś szczególnie mnie jej pomysł nie zainspirował, więc postanowiłam spirali nie wyciągać, a w zamian poczekać i zobaczyć co nastąpi. 

Jednocześnie ze wszystkimi objawami (okres który zwariował, dziwne krwawienia w połowie cyklu oraz uderzenia gorąca) poszłam normalną irlandzką drogą – przez lekarza pierwszego kontaktu, który skierował mnie do szpitala ginekologicznego, na wizytę w którym czeka się – podobnie jak w kraju nad Wisłą – długo i cierpliwie. Cytologię miałam w porządku. 

Nakupiłam wszystkich dostępnych na polskim rynku środków na menopauzę, metodą eliminacji wybrałam ten, który działał na mnie najlepiej (biorę go do dziś, jest świetny!), po czym nagle, późną jesienią wszystko się nagle unormowało, okres ustabilizował, a uderzenia gorąca zniknęły jak sen złoty. 

Szpital co jakiś czas przysyłał listy że czy nadal naprawdę muszę na tę wizytę, na co z uporem odpowiadałam że tak, mimo że nic już mi kompletnie nie było i w sumie nie wiedziałam po co. W końcu po roku czekania dostałam termin na wykonanie – uwaga – histeroskopii. Oczywiście doczytałam to dopiero na korytarzu pod szpitalnym gabinetem, pińc minut przed wizytą, bo cały czas byłam przekonana, że idę na rutynowe usg, w związku z czym wizyta wyglądała śmiesznie, bo na pytanie gdzie mam spiralę odpowiedziałam, że w środku, bo skąd doprawdy miałam wiedzieć że do histeroskopii trzeba starą wyciągnąć, a potem założyć nową. Duchem świętym nie jestem.  

Na moje ostrożne pytanie, że ale po co w sumie to badanie i że to przecież menopauza, irlandzki pan ginekolog zapytał, ŻE A SKĄD WIEM. No bo hormony i uderzenia gorąca. A okres ma? No ma. No to pełna menopauza jest po 12 miesiącach bez okresu więc nie, nie mam menopauzy i nie można jej jednoznacznie stwierdzić wyłącznie po poziomie hormonów. 

Uczciłam minutą wymownej ciszy polską panią G i jej diagnozę, po czym znów namolnie spytałam no ale po co to badanie i że może to w takim razie PREMENOPAUZA, na co pan G bardzo cierpliwie objaśnił, że nie jest wróżką i jego praca nie polega na zgadywaniu co mi jest, tylko na wykonywaniu badań i analizowaniu ich wyników. Zamknęłam paszczę, bo i tak czułam się już jak durna, wiejska baba, po wizycie u znachora i po trzech zdrowaśkach w piecu. 

Pan G irlandzki przepisał nową mirenę i kazał wrócić za miesiąc, przez który to miesiąc nie miałam żadnych czarnych myśli oraz nie googlałam powikłań po histeroskopii ani co można w jej wyniku znaleźć i ile się po tym żyje. 

Na wizytę dotarłam w miniony poniedziałek, dzierżąc przed sobą – niczym tarczę – nową mirenę (kto widział jakiego rozmiaru jest pudełko, w które jest zapakowana, ten zrozumie).

52FA7CDE-3767-4007-A5D4-C12D5605B413

Następnie zajęła się mną pani pielęgniarka i że w ogóle hihihi i hahaha, proszę tu usiąść, zważymy, po czym po sprawdzeniu podanej mi wagi stwierdziłam, że niestety to niemożliwe i proszę ważyć raz jeszcze bo tyle to ostatnio ważyłam w 2005, ale przecież nie, to waga tarowana laboratoryjnie i w sterylnych warunkach i waży dobrze, ale się uparłam, że źle i miałam rację oraz niestety nie schudłam.

Przebrano mnie w szpitalne chomąto usadzono na wiadomym fotelu, pielęgniarka cały czas koło mnie, czyma mnie za rękę i zaśmiewamy się do łez niewiadomo z czego, ale nić porozumienia nawiązałyśmy natychmiast. Lekko struchlałam gdy do roboty zabrał się jakiś praktykant (czemu oni zawsze muszą się uczyć na mnie to naprawdę nie rozumiem), ale pan G stoi obok i pyta czy moje różowe włosy emitują poświatę w ciemności bo POWINNY, na co zakochałam się w nim platonicznie natychmiast, bo nikt inny na to jeszcze nie wpadł, że – dokładnie – ten kolor, by osiągnąć ideał, powinien jeszcze świecić w ciemnościach.

Po kolejnym ataku śmiechu poproszona zostałam o nie chybotanie fotelem, po czym podziękowano mi i że proszę mogę iść, na co mówię, że no dobra już nie będę, ale nie, już po wszystkim, dziękujemy, polecamy się na przyszłość i gud baj. Wszystko wygląda ok, ale oficjalne wyniki będą za 6 tyg. 

No to ponieważ atmosfera zapanowała rodzinna to wylewnie podziękowałam, wyściskałam pielęgniarkę i oddaliłam się w stronę autobusu tanecznym krokiem.

Refleksja przyszła potem. Nie mam lęku przed badaniem ginekologicznym, przed tym nie byłam ani zestresowana ani spięta, nie obawiałam się bólu lub że dowiem się nagle, że mam raka. Całą ciężką robotę odwaliła pielęgniarka – dzięki niej nie miałam pojęcia czy badają mi macicę, nerkę czy lewą nogę, nie miałam czasu podsłuchiwać rozmowy pana G z praktykantem, o tym co mam w środku, na podstawie której mogłabym potem wysnuć cudowne teorie i wygooglać sobie wszystkie możliwe powikłania, nie miałam czasu się nawet zastanowić czy praktykant WIE CO ROBI i czy jest pewien, którym końcem aplikuje się spiralę (przez chwilę miałam wątpliwości). Stary jak świat manewr żeby odwrócić uwagę od tego co jest nie do końca przyjemne i skupić się na czymś miłym, zdziałał cuda i poczułam wdzięczność, że dla tych ludzi to jest ważne. Komfort i spokój pacjenta.  

Lista wizyt w irlandzkich szpitalach robi nam się coraz dłuższa, ale zawsze wychodzę stamtąd przekonana, że pracują tam ludzie z powołaniem. Nigdy nie zapomnę jak po złamaniu nogi z SORu na oddział odwoził mnie wózkiem starszy pan, zakładam że ani pielęgniarz ani lekarz, może salowy i przez całą drogę starał się podnieść mnie na duchu – że będzie ok, że za pół roku będę mogła z powrotem tańczyć i że mam się nie przejmować. Przejmowałam się wtedy przeokropnie, w żadne tańce nie wierzyłam, ale w oczach miałam łzy wdzięczności, że komuś się chce sprawić żebym poczuła się choć przez sekundę lepiej.

No to jak już mnie dopadł słowotok to jeszcze o interwju z UEFA, które było bardzo fajne i było dwóch panów jeden młody i ładny, a drugi stary i mniej ładny i pytali się na przykład co wiem o EURO 2020, na co patrzyłam na nich z niedowierzaniem i całym wysiłkiem woli opanowywałam odruch popukania się po czole, bo co to za pytanie, równie dobrze mogli spytać jaką figurą geometryczną jest piłka. No i czemu w ogóle chcę być wolontariuszem, na co jak zaczęłam na od Mistrzostw Świata w 1986 do oglądania których zmuszali mnie rodzice (w sensie zabraniali przełączać na coś innego, wypisz wymaluj jak ja dzisiaj) to skończyłam na Lewym i Bundeslidze, na co ładny i brzydki powiedzieli, że dziękują i że za jednym zamachem odpowiedziałam na pytanie nr 2, 3, 4 i 5, w związku z czym ostatnie pytanie brzmi już kiedyś byłam wolontariuszem i co z tego najlepiej zapamiętałam, więc zgodnie z prawdą odparłam, że tak, byłam i że najlepiej zapamiętałam Pierca Brosnana, który przyszedł do nas jako gość specjalny, na co panowie wybuchnęli perlistym śmiechem, a ja im zawtórowałam bo ogólnie mi ostatnio wesoło. 

Po czym ładny na pożegnanie chwycił moją rękę, przytrzymał i rzekł, iż pewnie nie powinien mi tego mówić, ale z dużym prawdopodobieństwem dostanę tę fuchę, na co oczywiście zakochałam się w nim platonicznie bo naprawdę był ładny, a ręki nie myłam przez godzinę. 

Przy aplikowaniu można było określić 3 rodzaje wolontariatu, przy których chciałoby się pracować ja wybrałam organizacje meczów, ceremonie i akredytacje (w tej kolejności), ale ładny z brzydkim kazali mi dać akredytację na pierwszym miejscu bo tam potrzeba więcej ludzi, a praca jest na stadionie i polega na pokazywaniu piłkarzom gdzie jest szatnia.

Potem jeszcze należało pójść przymierzyć cały outfit, który z tej okazji funduje adidas z butami i czapką włącznie i można było iść do domu (ale jeszcze bez outfitu). 

Wyniki dopiero w listopadzie, ale ładny na pożegnanie powiedział I HOPE TO SEE YOU AGAIN VERY SOON.