Dziś, za zgoda Bartka i Kamili, pozwole sobie zastąpić własne przemyślenia – cudzymi. Na oba teksty natknęłam sie na fali aktualnych wydarzeń i oba podziałały na mnie lepiej niż terapia. Przeżyłam przebudzenie, olśnienie i zrozumiałam gdzie – jako blogerka – popełniałam przez wiele lat blad, gdzie i dlaczego dałam sie zakrzyczeć i zapędzić w kozi róg.
Bo zachęcałam do tego by wypierdalac, zanim to było modne. I boze co sie wtedy działo. Jak tak można. Kto tak przeklina. Nie potrafisz przyjąć krytyki. Co to za kolko wzajemnej adoracji (do osób, które miały odwagę stawać po mojej stronie). I faktycznie dałam sobie wmówić, ze cos robie zle, mimo ze nigdy sie nie upieralam żeby to co pisze, każdemu sie podobało, natomiast nie zgadzałam sie żeby ci, którym sie nie podoba, przyszli sie wyrzgac na mój blogowy, tęczowy dywan. Bloga zahaslowalam, wkrótce potem przestałam pisać. Wróciłam, jak juz było mi naprawdę totalnie obojętne czy ktoś to pochwali czy nie. Tak jak Bartek (tekst poniżej), sama chwaliłam sama siebie nieustannie i to mi wystarczało. To było, ile? 12 – 15 lat temu?
Dekada minela, dzieci dorosły, kobiety wyszly na ulice, krzycząc: WYPIERDALAC, a moje wyklęte kolko wzajemnej adoracji przetrwało do dzisiaj. Te kobiety, które wtedy mnie wspierały sa przy mnie do dziś. Mysla, słowem, lajkiem, komentarzem i przez dziesiątki wiadomości, które od nich dostaje. Żałuje, ze wtedy dałam sie zastraszyć, zamiast jeszcze głośniej krzyczeć WYPIERDALAC i skupić sie na powiększaniu grona kobiet, które tu były (i wciąż sa), bo czuly i myślały tak jak ja. Powiecie – no dobrze, ale skoro publikujesz bloga w sieci, to musisz sie liczyć, ze nie każdemu będzie sie podobać. Nie. Licze na to, ze ci którym sie nie podoba, klikna krzyżyk (na drogę) zamykający stronę i pożeglują w stronę treści, które wzbudzają ich zachwyt, nie odrazę. To tak jak z ta aborcja. Nie namawiam nikogo do jej przeprowadzenia. Nie jesteś za aborcja, to jej nie rob. Wierzysz w boga – fajnie, ale nie namawiaj mnie do tego samego, oraz nie wmawiaj mi, ze moje dzieci pojda do piekła, bo ich nie ochrzciłam. KK wpędzal mnie w poczucie winy za wyimaginowane grzechy i przewinienia wystarczająco wiele lat, starczy.

Poniżej teksty ze stron FB Kamili i Bartka (podkreślenia sa moje)
chujwaj!
Kamila Urbańska
„Z miłością dla tych, którym przeszkadza WYPIERDALAĆ w naszych kobiecych ustach.
Check lista do odsłuchania w dzieciństwie:
„oj daj spokój”
„jakoś wytrzymasz”
„czemu się tak denerwujesz”
„przesadzasz”
„dramatyzujesz”
„jesteś jakaś przewrażliwiona”
„dziewczynie nie wypada/nie wolno”
„jakoś to nie pasuje do dziewczyny”
„nie krzycz”
„nie przeszkadzaj”
„złość piękności szkodzi”
„zrób to dla świętego spokoju”
„idź, wszyscy idą”
„nie wstydź się”
„buziaka nie dasz”?
„a jak robią Twoje koleżanki”?
„zachowuj się, jak dziewczynka”
„ale spokojnie”
„bądź grzeczna”
„już nie gadaj, po co ktoś ma wiedzieć”
„nie mów tak, babci/ cioci/ wujkowi będzie przykro”
„nie mów tak”
„wyolbrzymiasz„
„to nic takiego”
„po co prowokujesz”
„nie wychylaj się, bo ktoś poczuje się urażony”
„nie narzucaj swojego zdania”
(dodaj swoje)
Dla mnie „wypierdalać” nie dotyczy już tylko aborcji. „Wypierdalać” sięga wiele pokoleń wstecz. To niewypowiedziana złość wielu kobiet z mojej rodziny, karmionych tymi słowami, które obserwuję i miałam okazję widzieć. Jak ładnie i z gracją ukrywają swoje potrzeby, emocje, uczucia, myśli. Jak polerują talerze dla gości, których nie chcą. Jak szykują tony jedzenia dla męża, który pojawia się w domu tylko wieczorami i sam sobie nie odgrzeje. Jak nie dbają o swoje ciało, zdrowie, bo wszystko inne jest ważniejsze. Jak uśmiechają się przy świątecznym stole urobione po łokcie. Jak prowadzą do kościoła nie tłumacząc, o co w tym chodzi. Jak nie mówią NIC. Nigdy nie widziałam zezłoszczonej kobiety. A kiedy jesteśmy dorosłe bolą nas brzuchy, głowy, mamy koszmarne migreny i zapalenia jelit. Nie tolerujemy pokarmów, nie możemy zajść w ciążę albo ją tracimy, sex jest beznadziejny i nie akceptujemy swojego wyglądu. Jemy za dużo albo za mało. Nie wiemy, jak się bronić, kiedy ktoś nas maca. Ciało mamy pospinane, jak ciuchy w worku próżniowym schowane na zimę. Boli w klatce piersiowej i ściska się gardło. Ze złości. Potem już tylko wydajemy miliony monet na często pseudotrenerów od asertywności, mówienia nie, stawiania granic, kochania siebie, zarządzania sobą w czasie, od otwierania bioder/ miednicy/macicy i krtani. Szukamy siebie na Goa i w podróżach dookoła świata, na które nas nie stać. Niewypowiedziana złość.
„Wypierdalać” to za mało, żeby taką składowaną przez 30 lat w każdej komórce złość z siebie wyrzucić. Dlatego trzeba „wypierdalać” powtórzyć nie raz, a razy wiele. W celu terapeutycznym, oczyszczającym i uwalniającym dla siebie, poprzednich pokoleń kobiet i tych następnych też. Te z naszego rodu dodatkowo uhonorujmy, wyślijmy im miłość (nawet, jeśli wiele z nich już odeszło) i powiedzmy im, że już tak nie trzeba
W ich imieniu też będę krzyczeć „wypierdalać”…
Marta Sienkiewicz
Bartek Fetysz
„Krótka odezwa do Czytelników.
Prośba: Bartek Fetysz
Proszę Państwa, ten profil, mimo iż publiczny, ma w nazwie moje imię i nazwisko: Bartek Fetysz. To ja jestem jego właścicielem. Nie jest otwartą i bezpańską przestrzenią publiczną, gdzie można przyjść i wylać swoje frustracje. Zesrać się żalem. To moja przestrzeń i mogę sobie tu odpierdzielać co mi się podoba – od Betlejem przez Andrzejki czy tango nie dla dwojga po krwawe Halloween. Mogę śmiać się z kogo i z czego chcę i jeśli komuś nie odpowiadają zamieszczane tu treści albo poczucie humoru to nie musi czytać. Nie interesuje mnie czy podobają Ci się moje buty, kilty, kurtki i spodnie. Nie podobają się? To ich nie zakładaj. Nie ubieram się dla Ciebie. Nie jestem zależny w żaden sposób od lajków zgromadzonych na stronie, zresztą większość z nich to iluzja. Mam pozainternetowe życie i radzę sobie całkiem nieźle. Przestrzeń tego profilu to mój dom, nie basen publiczny, w który można się zeszczać. Nie życzę sobie w nim bydła i poglądów mi dalekich. Hipokryta? Kij w dupie? Dziennikarzyna? Gruby? Brzydki? Łysiejący? Grafoman? Hejter? Ja to już wszystko wiem! Nic nie jest w stanie mnie urazić, bo przez 37 lat tego wszystkiego się nasłuchałem tyle, że zobojętniałem. Jestem kamieniem ze skutego lodu i słownie to najwyżej możesz mnie polizać. Ale jeśli jakaś szmata odważy się napisać, jak dzisiaj na Instagramie, “i co, modlisz się o zdrowie mamusi?” to przysięgam – nie odpowiadam za siebie. Jeśli nie pasują Ci zasady przeze mnie ustalone to wypierdalaj. I nie zostawiaj komentarza, że odchodzisz, że Ci się podobało, a teraz nie podoba, że mnie szanowałaś, a teraz przestałaś, że się zmieniłem, że fejm (jaki fejm?) ponieważ to kurwa nikogo nie interesuje. NOBODY CARES! Zapamiętaj to – Twoje odejście nikogo nie zaboli. Bo najczęściej po prostu nie zdaję sobie sprawy z Twojego istnienia. Jest mi zatem obojętne. A teraz brutalna prawda: piszę przede wszystkim dla siebie. Literki to mój katalizator. Spisuję swoje wewnętrzne wojny, odkąd nauczyłem się pisać. Poklask publiki jest miły, ale nie jest mi do życia niezbędny. Przez większość czasu klaskała mi tylko szuflada. Nie przeszkadzało mi to. Nauczyłem się w końcu klaskać sobie sam. W głowie. Mam bujną wyobraźnię i często odbieram w niej jakieś nagrody. Te za Najgorszy Paszkwil Roku również. Bo naprawdę wiem, kiedy serwuję La Dewolaja (obtoczonego koniecznie dwa razy), a kiedy napierdalam w stereo, a z moszny robią mi się baloniki z lodem i pocieram nimi komuś twarz„