Power November

Zastanawiam się czy może coś zjadłam, że mam tyle energii. Vit b6 może, bo uzupełniam braki w organizmie. I magnez. Ostatni raz tyle energii i życiowego entuzjazmu miałam w czerwcu/ lipcu ubiegłego roku, jak Polska grała na ME i wtedy myślałam, że to dlatego. A teraz co. Reprezentacja znowu zawiesiła występy do marca. Ciemno, a ja pomimo to wstaję z pieśnią na ustach i raźno podążam na zakład, nie wypowiadając w tym czasie ani razu KURWA albo JA PIERDOLĘ.

Miła jestem (umiarkowanie) dla wszystkich i przypuszczam że nawet „Last Christmas” w radiu nie wyprowadziłoby mnie z równowagi, podczas gdy podczas ubiegłych zimowych sezonów byłam pierwsza do wieszania psów na debilach, którzy robią sobie gwiazdkę w środku jesieni. Nie, proszę, niech grają. W Marku i Spencerze są powidła z czegoś tam (brzoskwini chyba) z szampanem i brokatem. Też mi nie przeszkadzają, wręcz rozważam zakup żeby mi poranne tosty świątecznie lśniły na talerzyku w pracy. Dla większego efektu posypałabym je jeszcze tłuczoną bombką. W pennysie szukam najładniejszych xmasowych jumperów, podczas gdy kiedyś do ich kupna (a co dopiero założenia) nie zachęciłby mnie nawet Robert Lewandowski. Nawet zmianę fryzury Lewego skwitowałam jedynie serdecznym „chyba go pojebało”, a nie odlajkowaniem profilu.

images-1

W pracy też mi nagle nic już nie przeszkadza. Liście opadnięte wywołują we mnie łagodną nostalgię, a nie depresję i myśli samobójcze. Życie jest piękne i w ogóle o co wszystkim chodzi.

Więc może to ta Jillian i Chodakowska. Z Jillian doszłam znów do levelu 12, proszę. Po każdym skończonym treningu, pod prysznicem, mam ochotę owinąć się zasłoną prysznicową, wyskoczyć na środek łazienki i pełną piersią ryknąć MAM TĘ MOC, MAM TĘ MOOOOOOOC.

Może jestem po prostu psychicznie niezrównoważona, tego też nie wykluczam. I po fazie euforii przyjdzie za chwilę faza zapaści i będę musiała położyć się pod choinką i polewać grzanym winem żeby jakoś przetrwać resztę zimy.

W szampański nastrój wpędziło mnie ponadto odzyskanie pieniędzy za OBIE blokady założone mi latem pod własnym domem i proszę, chętnie opowiem, bo historia jest pouczająca. Po odwołaniu się od po raz pierwszy firma zakładająca blokady odpisała, że sorry, mam spierdalać, oni kasy nie oddadzą, ale mogę się odwołać ponownie, po uiszczeniu kolejnej opłaty, bez której moje odwołanie nie zostanie nawet rozpatrzone. Ponieważ oczywiście już się rozpędziłam żeby płacić im w ogóle wszystko co zarabiam, napisałam długi email, w którym dokładnie odzwierciedliłam miotające moją duszą uczucia, w stosunku do procederu zakładania blokad na kołach samochodów parkujących NA SWOIM MIEJSCU parkingowym, pod posiadanym NA WŁASNOŚĆ  mieszkaniem. Maila posłałam do lokalnego radnego, choć poważnie zakładałam wpisanie jako adresata Władimira Putina, z adnotacją, że nie mam nic przeciwko wykorzystaniu w mojej sprawie ruskiej mafii.

Po kilku dniach lokalny radny odpisał, że och, wzruszyła mnie twoja historia i w związku z powyższym wysyłam twojego maila do irlandzkiego premiera (wszyscy oczywiście wyobrażają sobie podobną historię w Polsce i to, jak szybko mail o BLOKADZIE NA KOLE, wysłany przez EMIGRANTA, powędrowałby do Beaty Szydło i jak strasznie ona by się nim przejęła)

Po miesiącu otrzymałam od premiera maila, ze PANI SISTERMOON, TO OKROPNE CO PANIĄ SPOTKAŁO, wysyłam pani maila do Minister of Transport. Och, ziew, dobrze, trudno, czy sprawą w ogóle nie mógłby się zająć cały irlandzki rząd i prezydent, bo potrzebuję pieniędzy na dżem z brokatem.

W październiku, jak już porzuciłam wszelką nadzieję (bo jaki system przejmuje się problemami emigrantów z blokadą na kole), przyszedł mail od ministra transportu, ze oto proszę, przypadkiem akurat w życie właśnie weszła ustawa regulująca poczynania wszystkich firm od zakładania blokad i że co prawda moje gorzkie żale są już trochę przedawnione, ale mogę spróbować i odwoływać się tam bezpośrednio, raz jeszcze.

Ponieważ mam naprawdę awanturniczy charakter (plus skłonności do pieniactwa) to odwołałam się i WŁALA. Po trzech tygodniach przyszedł list, że moje pretensje są w pełni uzasadnione, odwołanie podtrzymane, a firma od blokad ma oddawać kasę. Czek przyszedł po kolejnym tygodniu, a ja długo poklepywałam się po ramieniu, dumna że udało mi się wygrać małą, bo małą, ale POTYCZKĘ Z SYSTEMEM.

Poważnie rozważam otworzenie firmy, która zajmowałaby się wykłócaniem przegranych spraw w imieniu petentów. A maila do premiera oraz ministra transportu mam teraz w kontaktach, o.

 

Halloween

Zostałam sama na 4, CZTERY godziny i normalnie od nadmiaru możliwości kręci mi się w głowie.

Co tu robić.

Najbardziej mam ochotę rozłożyć sofę, włączyć Titanica i nalać sobie wina, ale jest 10:43.

Dobrze.

Nie wiem jak Wasza, ale moja tegoroczna jesień jest zajebista. Wszystko mi się podoba, na nic nie narzekam. Nie dołuje mnie wstawanie w środku nocy, cieszy mnie zimowa kurteczka i jesienne sweterki. Na filmiki z zasypanego śniegiem Zakopca na fejsie patrzyłam ze łzami w oczach i wszystko bym naprawdę dała, żeby móc się tam teleportować choćby na jednego grzańca.

Jednocześnie pamiętam jakiego bluesa miałam w analogicznym czasie w ubiegłym roku czy chociażby w trakcie tegorocznego lata i naprawdę nie wiem o co chodzi. Że naprawdę wszystko jest tylko w głowie? Że sama wybieram czy coś mnie cieszy czy dołuje? Przecież to nie jest takie proste. A może jest?

Od lat wkurzała mnie Xmasowa komercyjna machina, którą centra handlowe uruchamiały sekundę po zakończeniu Halloween, a w tym roku  – uwielbiam. Godzinami siedzę między półkami ze świątecznym żarciem i co chwilę znoszę coś do domu, po czym – WŁAŚNIE – nie odkładam tego „na święta” tylko zjadam. Więc może to po prostu swojski sugar rush, a nie przełom w filozoficznym podejściu do życia i przemijania. Może życie tak naprawdę nie jest skomplikowane tylko trzeba mieć jakieś małe radości, na które warto czekać i dobre żarcie w lodówce? Oraz wino?

Halloween w tym roku obchodziliśmy hucznie, po ubiegłorocznych edycjach, kiedy to mowy nie było żeby mnie ktokolwiek wyciągnął z domu na idiotyczne zbieranie cukierków, w zeszłym roku poszłam z dziewczynami po raz pierwszy i szczęka mi opadła na widok tego ile wysiłku ludzie wkładają w udekorowanie domów i jak zajebiście to wszystko wygląda. W zeszłym roku, podekscytowana na maksa, wykrzykiwałam do ludzi happy halloWINE, w tym roku natomiast zdecydowanie wygrała jedna pani, która siedziała – przebrana za wiedźmę – w ogródku i rozdawała cukierki, tłumacząc jednocześnie towarzyszącym dzieciom dorosłym, że to dlatego, że w domu śpi niemowlak i nie chciała żeby budził go co chwilę dzwoniący u drzwi dzwonek.

22815628_828580077310480_1734353164421499797_n

Oczywiście wdałam się w kilka kompletnie zbędnych dyskusji na fejsie o genezie Halloween i że nie, nie pochodzi ono ze Stanów tylko właśnie z Irlandii, gdzie pod nazwą Samhain było celebrowanym przez Celtów przejściem między latem, a zimą (na Wyspie 1 listopada to pierwszy dzień zimy), a następnie – wraz z nadejściem chrześcijaństwa, które wyznaczyło 1 listopada na Dzień Wszystkich Świętych, zmieniło swoją nazwę na „All Hallows Eve”, które potem ewoluowało w dzisiejsze Halloween. Więc nie, ludzie praktykujący Halloween NIE CZCZĄ SZATANA – w trakcie oryginalnych obchodów Samhain palono ogromne ogniska, w celu odstraszenia złych mocy, duchów i czarownic, które podejrzewano o powrót na ziemię, wraz z nadejściem długich nocy i zimnych dni.

Oraz zastanawia mnie czy ludzie, którzy tak ostentacyjnie afiszują się z nie obchodzeniem Halloween, nie obchodzą również np Andrzejek? Nie leją wosku? Nie topią Marzanny? Nie uczestniczą w obchodach Nocy Świętojańskiej? Czy wiedza co to są dziady i rownież odżegnują się od nich ze wszelkich sił? A dożynki? Zielone Świątki – pierwotne pogańskie święto wiosny?

Jeśli się bardzo uprzeć to bożonarodzeniowa choinka też jest „be” bo pierwotnie jest związana z przedchrześcijańską tradycją ludową i kultem wiecznie zielonego drzewka.

Dla moich (i nie tylko moich) dzieci Halloween to drugie najważniejsze w roku wydarzenie (po Bożym Narodzeniu), którego klimat cieszy je bardziej niż urodziny, a Irlandki, którym próbuję wytłumaczyć, że wiele polskich dzieci nie obchodzi tego święta bo ich katoliccy rodzice uznają je za satanistyczny wymysł, patrzą na mnie jak na ekhm, no jak na debila.

Tymczasem w piątek mecz, w sobotę ROGALE MARCIŃSKIE, które jedna cudowna Pani w Dublinie wypieka tak dobre, że PM kazał mi zamówić DZIEWIĘĆ (dzieci skubną, ja zjem max dwa), w przyszłym tygodniu ruszają skoki oraz Christmas Market w Belfaście, na który mam nadzieję, że się w końcu wybierzemy, a do Mistrzostw Świata w piłce nożnej zostało tylko 219 dni!