Muszę zacząć w końcu te notki o ruchu po 40-stce, bo przemyślenia pchają mi się nachalnie do głowy i za chwilę już ich nie uporządkuję.
Ale od początku. W roku poprzedzającym ubiegłoroczny wyjazd do Zakopanego byłam chyba w jednej z lepszych form fizycznych od czasu urodzenia bliźniaczek.
Może cofnijmy się właśnie do tamtej ciąży, która od początku do końca była dramatem pod względem samopoczucia fizycznego i psychicznego i która rozpierdoliła mi wszystko, tak że składałam się potem do kupy przez kolejny rok.
Potem zaczęłam ćwiczyć z Jillian Michaels. Jillian to amerykańska trenerka personalna, która bardzo dużo w trakcie swoich programów krzyczy i przeklina i ludzie ogólnie dzielą się na tych którzy ją albo kochają albo nienawidzą i ci co mnie znają wiedzą, że ja zaliczam się do grupy numer jeden, z powodów następujących:
- Jillian jest konkretna i nie pierdoli modulowanym głosem o tym jakie ćwiczenia są cudowne, tylko każe ruszyć dupę, bo jak nie, to ona wyjdzie z telewizora i nam natrzaska
- Jest w moim wieku, czyli jest dla mnie dużo bardziej wiarygodna niż młodsze o dekadę lub dwie inne popularne trenerki (nic nie ujmując im ćwiczeniom, o czym później)
- Jest dowcipna i zabawna – wiele razy musiałam przerywać jej ćwiczenia żeby skończyć się śmiać z jakiegoś testu
- Nie jest nudna i monotonna – co ma kolosalne znaczenie jeśli ktoś ćwiczy do jej dvd kilka razy w tygodniu, przez wiele miesięcy
- Potrafi mnie zmotywować – nie do ćwiczeń – ale do WALKI O SIEBIE, o swoje życie, marzenia, dobre samopoczucie, tak jak nikt inny.
Programy Jillian przerobiłam prawie wszystkie, od najpopularniejszego „30 day shred”, który ostatecznie plasuje się na mojej liście na ostatniej pozycji, jako najmniej ulubiony, do „The Body Revolution” (dwanaście 30-minutowych programów, rozłożonych w czasie na 3 miesiące), który ćwiczyłam bodajże od początku roku 2016 do wyjazdu do Zakopca właśnie. Dlaczego nie lubię „30 day shred”? Bo jest skróconą wersją „The Body Revolution” dla tych mniej cierpliwych, plus są w nim ćwiczenia których nienawidzę z całego serca, a ćwiczenie czegoś co budzi żywiołowy wstręt to pierwszy krok do zaprzestania ćwiczeń w ogóle. Aczkolwiek, gdyby ktoś po lekturze tej notki chciał przetestować o czym ta sistermoon tyle nawijała, to polecam „30 day shred” z całego serca – bo jest zajebistą wizytówką Jillian, plus dwa pierwsze levele są na youtube (tylko proszę potem nie pisać z pretensjami, ze ktoś następnego dnia nie może usiąść na kiblu albo wejść po schodach).
Wiele razy robiłam skoki w bok i próbowałam innych DVD – od Ani Lewandowskiej, której programy – najzwyczajniej w świecie – za bardzo mnie męczyły, po Chodakowską, której Skalpel nieodmiennie za każdym razem kończyłam na 7 minucie bo dalej mięśnie nóg odmawiały mi posłuszeństwa (plus cholera mnie brała, jak ona tak przerzucała te włosy z ramienia lewego na prawe i ton głosu w ogóle jej się nie zmieniał, bez względu na to jak skomplikowane było ćwiczenie). Zawsze z podkulonym ogonem wracałam do Jilian. Jillian miała zadyszkę, albo mówiła, że wie, że ja już nie mogę wytrzymać, ale mam się nie poddawać, bo na pewno dam radę. Programy Jillian oparte są na formule HIIT (trening przedziałowy o wysokiej intensywności) i – co najważniejsze – poszczególne ćwiczenia w zestawach trwają 30 SEKUND. Nie ma takiego ćwiczenia, którego nie dałoby się wytrzymać przez 30 sekund (u Ani L. trwają one MINUTĘ i to jest właśnie ten konkretny element, który sprawiał, że jej programy za bardzo mnie męczyły i zniechęcały).
„The Body Revolution” to ogólnorozwojówka, praca nad wszystkimi mięśniami, połączona z cardio, no i ćwiczyłam to, ćwiczyłam, doszłam do tego levelu 12, ale – uwaga – EFEKTÓW NIE WIDZIAŁAM.
W sensie, że nie chudłam, sześciopaka na brzuchu się nie doczekałam, kondycje miałam przyzwoitą, ale nic rewelacyjnego i oprócz tego, że umiałam te ćwiczenia wykonać i nie umrzeć, to wydawało mi się ŻE TO NIC NIE DAJE.
Jeszcze jedna zasadnicza cecha „The Body Revolution” – poszczególne levele trwają 30 minut – z rozgrzewką i rozciąganiem. Nie 45 minut, nie 37 tylko trzydzieści. Nikt nie może powiedzieć, że nie ma pół godziny dziennie żeby poćwiczyć i koniec. To też chyba dla mnie zasadniczy element, który sprawia że wole jej programy od innych. Pół godziny to dla mnie optymalny czas treningu, jeśli mam go wykonywać więcej niż 2x w tygodniu. Przy treningach dłuższych lub bardziej intensywnych najzwyczajniej w świecie – na obecnym etapie i przy obecnym stylu życia – nie jestem w stanie się zregenerować i chodzę ciągle zmęczona.
Wiele razy spotykałam się z pytaniami jak ja znajduję na to czas. Trójka dzieci, praca, dojazdy do pracy, zajęcia dodatkowe. Kiedy, no kiedy. Przecież nie w nocy. Odpowiedź jest prosta. Ustaliłam sobie jedną godzinę (18:30) i to byłą godzina rozpoczęcia treningu. Wiedziały o tym dzieci, wiedział o tym PM. Przychodziła 18:30 i nic mnie nie interesowało, bo szłam ćwiczyć.
Nie jak będę miała wolną chwilę, nie jak skończę to co aktualnie robię, nie jak odpocznę po pracy. 18:30 i koniec. Do 19. Proste.
Ponadto do ćwiczeń należy podejść jak do mycia zębów. Nikt nie będzie wyglądał przez okno i stwierdzał, że dziś sobie mycie zębów odpuści bo pada deszcz, albo w ogóle zacznie od następnego poniedziałku.
Bezwzględnie najważniejszą natomiast rzeczą jest znalezienie czegoś co nam odpowiada, i to chyba zabiera najwięcej w tym wszystkim czasu. Ćwiczeń lub aktywności, których tak naprawdę nie lubimy – nigdy nie będziemy wykonywać z sercem i porzucimy przy pierwszej nadarzającej się okazji. Dlatego dla mnie – po latach prób i błędów – okazało się że nie bieganie, nie rower, nie rolki, nie siłownia, nie basen (tzn basen BARDZO TAK, ale musiałabym go mieć w mieszkaniu), ale właśnie DVD, podłoga i Jillian.
No i pięknie, chyba spróbuję, choć nienawidzę ćwiczyć 🙂
PolubieniePolubienie
Ale jak to efektów nie widziałaś?
PolubieniePolubienie
„W sensie, że nie chudłam, sześciopaka na brzuchu się nie doczekałam, kondycje miałam przyzwoitą, ale nic rewelacyjnego i oprócz tego, że umiałam te ćwiczenia wykonać i nie umrzeć, to wydawało mi się ŻE TO NIC NIE DAJE” 😉
PolubieniePolubienie
hehe bo jak mialas idealne cialo to nic juz do poprawki nie bylo 🙂 ja mam co poprawiac bo grawitacja w zastraszajacym tempie ruszyla 😦 ale leniwa jestem i wole kupic karnet do fitnessu niz w domu cwiczyc , pozdrawiam
PolubieniePolubienie