Kiedyś wydawało mi się, że moją zajebistość wyznacza liczba zrealizowanych zadań, odhaczonych z planu dnia punktów, kroków które zbliżyły mnie do osiągnięcia długofalowych celów, przetrenowanych z Jillian godzin, ugotowanych (bez pospiechu!) zbilansowanych posiłków, przeczytanych w międzyczasie książek itd.
Czyli za każde wykonane zadanie – jeden punkt.
Za ogarnięcie dzieci – jeden punkt, wstanie do pracy bez przeklinania – jeden punkt, obiad – też jeden punkt, (plus punkty dodatkowe za obecność w menu komosy ryżowej, jarmużu, białka roślinnego i ziaren chia oraz punkty ujemne za McDonalda, sos pomidorowy do spaghetti ze słoika lub, podaną – złym głosem – informację, że nie ma obiadu, dajcie mi spokój i weźcie sobie coś z lodówki).
Im więcej punktów, tym wyższa moja pozycja na skali zajebistości, bo przecież bycie zajebistym, ogarniętym i zorganizowanym jest teraz trendy, cool i na czasie. Im więcej matko posiadasz dzieci, tym więcej powinnaś mieć czasu na organizowanie z nimi pikników, granie w rozwijające wyobraźnię gry (komputer – dzieło szatana – jest zabroniony) i czytanie im książek.
Tak, tak, czytanie książek milusińskim jest nowym terrorem laktacyjnym wieku szkolnego – bez niego dzieci wyrosną na debili i jedyne co im pozostanie po podstawówce (o ile przez nią przebrną) to kursy obróbki metalu i spawania w ośrodku kształcenia zawodowego w Radomiu.
Słuchajcie, przysięgam, że próbowałam i to nie raz.
Pierwotny entuzjazm moich dzieci, zachwyconych perspektywa kochanej mamusi, która przeczyta im przed snem książeczkę, ulatniał się w miarę, jak zagłębialiśmy się w przygody harcerzy z zastępu Czarnych Stóp (wybrałam – jak nienormalna – książkę, którą sama zaczytywałam się w ich wieku, zamiast wziąć do ręki „Barbie i sekret wróżek” albo w ogóle włączyć im Netflixa)
„Mamo, a co to znaczy woźny?”
„Mamo muszę siku”
„Mamo, MUSZĘ się teraz napić, bo umrę”
„Mamo a co to znaczy drapichrust?”
„Mamo, poczekaj, lalki się poprzewracały, ja je szybko poukładam”
„Mamo, poczekaj, muszę iść po misia”
„Mamo, a co to znaczy kornet?”
„Mamo, a ja nic nie rozumiem co ty czytasz”
„Mamo, a ona mnie uderzyła”
„Mamo, ile jeszcze stron zostało”
25 minut później wciąż byłyśmy na stronie nr 6, a ja – całą dostępną siłą woli podtrzymując na twarzy wyraz sztucznego optymizmu – karmiłam wyobraźnię wizją dziatków ściśle obwiązanych taśmą izolacyjną, równiutko poukładanych w łóżeczkach, z buziami pozaklejanymi plasterkami z myszką miki. Jednocześnie mój znękany umysł nawiedzała wizja gigantycznego kieliszka, wypełnionego po brzegi winem, które falując wysyłało w moją stronę zachęcające komunikaty żeby jebnąć tę cholerną książkę i pójść się w końcu napić, bo do położenia się spać pozostała raptem godzina i 43 minuty.
(jako osoba, która wstaje codziennie o 5:30, muszę chodzić o określonej godzinie spać, żeby następnego dnia być przytomną i w miarę wyspaną. Niewyspanie wywołuje u mnie natychmiastową depresję i myśli samobójcze, w związku z czym każdy „roboczy” wieczór upływa mi na odliczaniu minut, które pozostały do położenia się do łóżka. Proszę napiszcie, że ktoś jeszcze tak ma. PROSZĘ!)
Srsly?
Żadna liczba naukowych badań, artykułów i eksperymentów społecznych nie przekona mnie, że niedoczytanie do końca przygód partyzanta Leśne Oko sprawi że moje dzieci zgłupieją. O tym, żeby matka nie zgłupiała, próbując przekonać dzieci, że książek najlepiej słucha się w milczeniu i bez wstawania co pięć sekund z łóżka, artykułu nie napisze już nikt.
I tyle zazwyczaj wystarczało żeby cała moja zajebistość uleciała w kosmos,. Zaledwie jeden punkt dnia, który nie poszedł według planu, a zaczynałam dochodzić do wniosku, że wszystko to i tak nie ma sensu i dzień kończyłam w rozwleczonym dresie na sofie, otoczona zaprzyjaźnionymi paczuszkami czipsów i przekonana, że jestem po prostu cienka w te klocki. Inni na pewno potrafią lepiej, przecież widzę zdjęcia na fejsbuku, tak?
Musiało upłynąć kilka lat żeby uświadomić sobie, że całe to gonienie za perfekcyjnie ogarniętym życiem jest raczej dowodem na zaawansowane stadium choroby umysłowej i z zajebistością nie ma nic wspólnego.
Czy ktoś patrzy na chomika, który popierdala w kołowrotku w klatce i myśli wooooow, ten to jest ale kozak, chciałabym umieć tak gonić w kółko jak on?
No właśnie.
Wszyscy za to patrzymy na uśpione króliczki, puchate kaczuszki wygrzewające się na słońcu, względnie przeciągające się w pościeli koty i ZAZDROŚCIMY IM Z CAŁEGO SERCA.
I wtedy zaczęłam odpuszczać. W weekendy nie ma obiadu i cześć. To po pierwsze. Po drugie rodzina nie składa się tylko ze mnie, rodzina składa się z pięciu osób, które mają sprawne ręce i nogi. Po trzecie aktualne doniesienia na temat wychowania dzieci dowodzą, że dzieci powinny się nudzić!!!!! Tak! Nie wolno ich w kółko zabawiać, bo inaczej stracą całą zdolność do organizowania swojego czasu i w dorosłym życiu nie będą potrafiły nic zrobić z własnej inicjatywy. Nawet łańcucha ze spinaczy w korporacji. Czyli w sumie cały czas, tak naprawdę, postępowałam w zgodzie z najnowszymi trendami, tylko nie miałam o tym pojęcia!
Nie mam już siły walczyć z całym światem, udowadniać że wszystko daję radę, jedną ręką zamiatam, drugą gotuję, trzecią robię testy w pracy, czwartą piszę bloga, piątą ćwiczę z Jillian, a szóstą gram z dziećmi w chińczyka. Mam dwie ręce, w jednej chcę trzymać kieliszek z winem, a drugą dłubać w nosie.
I cześć.