Ponieważ są święta, to wtrącę trochę prywaty i powiem Wam, że wzruszyłam się okropnie, gdy nagle tyle z Was wróciło, zaledwie po pierwszej i drugiej notce. Minęło naprawdę wiele lat, w trakcie których blogosfera przepoczwarzyła się z pełzającego mikrorobaczka w hybrydę ośmiornicy z krwiożerczym rekinem i uwierzcie mi, nie oczekiwałam odzewu, który z mojej perspektywy wyglądał tak, jakbyście tylko czekały przez wszystkie te lata i klikały odświeżając internet i sprawdzając czy nie ma nowej notki. Wiecie ile małżeństw musiało się rozpaść przez cały ten czas? A Wy wciąż do mnie wracacie (chlip i smark).
Wróciłam do bloga po to żeby zająć czymś, zmęczoną już szukaniem sensu życia, głowę, ale rownież po to, żeby poprawiać Wam, kobietom, humor. Podnosić na duchu, gdy macie wszystkiego dość i zaczynacie się zastanawiać po co Wam to wszystko. Upewniać w przekonaniu, że nie jesteście jedyne, które nie umyły okien na święta i nie maja perfekcyjnych, czyściutkich dzieci, które na wszystko co mówicie odpowiadają zgodnym chórem „tak, mamusiu” zamiast wrzeszczeć „NIE BĘDZIESZ MI MÓWIĆ CO MAM ROBIĆ!!!” (poprosiłam o umycie zębów).
Lata, które minęły od tamtej odsłony bloga nauczyły mnie pokory i doprowadziły do momentu, w którym od racji wolę mieć święty spokój. Nie mam już rady ani recepty na nic, bo żaden z cudownie odkrywczych przepisów na życie, którymi dysponowałam w wieku lat 27 się nie sprawdził. Może oprócz jednego, który wcześniej nie znałam. Codziennie rano wstań i spróbuj od nowa. Nikt Ci nie zagwarantuje, że się uda. Nie obieca, że schudniesz, dzieci zaczną Cię słuchać, dom zalśni blaskiem, a szef da awans. Ale spróbuj sama dla siebie. Żeby potem móc sobie powiedzieć: było ciężko, ale się nie poddałam. Nie weszłam na Everest, ale ogarnęłam Base Camp.
Dlatego zaglądajcie tu po ciężkim dniu, a ja będę tą panią w czepku Społem, która poda Wam kubek kawy, poklepie po plecach i powie, że wszystko bedzie dobrze i że życiowy sukces to nie lista odhaczonych i zrealizowanych celów, tylko nieskładanie broni, umiejetność przystosowania się do ciągle zmieniających się okoliczności i walka, walka do końca, nawet jeśli polega ona na przeleżeniu ciężkiego dnia pod kocem, w towarzystwie książki i kubka herbaty (wiecie jak ciężko zagłuszyć wyrzuty sumienia, żeby pozwolić sobie na taki dzień? No.)
Wesolych Świąt i odpuście trochę kierat, świat się bez babek i mazurków nie zawali.
Bosmy tak wlasnie czekaly i odswiezaly ten gooopi internet z nadzieja, ze w koncu bedzie 😀
PolubieniePolubienie
Będziesz mi się śniła w tym czepku Społem :-))) I ja też czekałam, że kiedyś wrócisz.
PolubieniePolubienie
Kawę Inkę? 🙂
PolubieniePolubienie
Taleyah, to Ty byłaś z nami w knajpce, jak sistermoon przyleciała do Krakowa?
PolubieniePolubienie
myślę, że wszyscy z tych „starych blogów” tęsknimy do tamtych blogów.
więc takie powroty cieszą tym bardziej!
PolubieniePolubienie