Kolega w pracy spytał ostatnio „Are you going home for christmas”, a ja bez sekundy namysłu odparłam, że „No. Home is here”.
Dopiero później się nad tym zastanowiłam i olśniło mnie, że dopiero teraz, po czterdziestce, na obczyźnie, od kilku lat, przeżywam pierwszy raz w życiu takie święta, jakich nigdy w Polsce i w rodzinnym domu nie doświadczałam. Większość wieczorów wigilijnych spędzałam albo z nerwowo zabieganą mamą, albo – jak już byłam starsza, sama – bo mama musiała iść do pracy na dyżur. Świąt w dzieciństwie – z obojgiem rodziców – nie pamiętam żadnych. Potem przełomowy wieczór wigilijny 1992, kiedy najbliższą osobą i zabłąkanym wędrowcem został radiowy prezenter – na wtedy i na długie lata. Święta były smutne, były samotne, a ja byłam przekonana, że takie moje fatum i że nigdy nie będzie inaczej. To od wtedy i na wiele lat nie byłam w stanie normalnie przesłuchać wielu, jakże wielu cudownie pięknych muzycznych kawałków, bo potrafiły mnie wpędzić w taki smutek i depresję, że serce łamało się na tysiąc elementów, których nie umiałam składać z powrotem w jedną sensowną całość.
Święta zlewały się potem w jedną całość z koncertami WOŚP i Rockowymi Walentynkami w Arenie, wszystko nadal w atmosferze przygnębienia i beznadziejności, przysypanej brudnym styczniowym śniegiem.
I to dlatego dziś tak mnie cieszy dżem z brokatem w Marks & Spencer. Spaceruję po zimnym Dublinie i – tak banalnie – czuję, że to posklejane w końcu z tamtych kawałków serce – wypełnia się nieskończoną wdzięcznością za wszystko co mnie spotkało tutaj, po wyjeździe z Polski.
Za to, że na myśl o świętach mam ochotę skakać i śpiewać jingle bells, wykupywać cały zapas pierniczków z lidla, oblewać się grzanym winem, wydawać majątek na prezenty i słuchać w nieskończoność tego King Crimson, które wtedy doprowadzało mnie do czarnej rozpaczy.
Coś Wam wyznam (bo te święta i w ogóle).
W przededniu 44 urodzin – jestem w końcu, ostatecznie, definitywnie, stuprocentowo, bez cienia najmniejszych wątpliwości – całkowicie szczęśliwa i bezwarunkowo spełniona. Ja. Melancholijny, smutny, czarnowidzący Koziorożec, przekonany, że nigdy nie odnajdzie swojej połówki bo nikt go nie będzie chciał. Myślicie, że wszystko mi się udaje? Nie, na co dzień gówno mi się udaje. Nie udaje mi się wydobyć z zawodowej dziury, nie udaje mi się być matką roku, a w domu mam nieustająco upierdoloną umywalkę i porozrzucane po całym domu skarpetki nie do pary. Słodkie córeczki po ochnaście razy dziennie wyją, kłócą się i wyzywają od debilek. Nie mam pieniędzy na to żeby zabrać je do Eurodisneylandu, o który proszą nieustannie, nie mam, na razie, nawet pieniędzy na jakiekolwiek przyszłoroczne wakacje. Nie rusza mnie to. Nie wkurwia i nie dołuje. Jestem najlepszą wersją siebie – ever. Ogarnęłam życie albo może raczej ustosunkowałam się w do niego w taki sposób, który nie znosi mnie już na manowce. Przestało mi w końcu towarzyszyć uczucie tęsknoty za czymś czego nawet nie umiałam nazwać, poczucie nieustannego braku, straty, mentalnej samotności, niedomkniętych drzwi i niedokręconego kranu, z którego przez lata kapały wszystkie moje popieprzone emocje.
Piszę tę notkę i nagle dostaję wiadomość od Magdy czytelniczki bloga, która przesyła mi zdjęcie i filmik z 30 urodzin Pidżamy Porno, które aktualnie trwają w Poznaniu. Więc płaczę oczywiście ze wzruszenia i dolewam do grzanego wina kieliszek Ballentines. Minutę później z tymi samymi wiadomościami puka mi do messangera Cashew. Obie przesyłają nagrany dokładnie ten sam kawałek – „One Love”. Kosmos niewidzialnych międzyludzkich połączeń. Ocean wspomnień. Taka miłość jest jedna. Jedna, tak, ale nie jedyna. Każda miłość jest jedna.
Po raz pierwszy przed urodzinami nie rozpaczam, że – o boż – imię jego będzie czterdzieści i cztery, tylko – kurwa – już więcej razy w życiu tego numeru nie osiągnę, bo każdy kolejny będzie większy – ale jednocześnie mniejszy od wszystkich go poprzedzających. Kumacie, tak? Nigdy już nie będziecie mieli tyle lat co dzisiaj. Nigdy. Dziś jesteście najmłodsi z całego życia które Wam zostało. Cieszcie się z tego, pliz.
Nadal również nie ma poranka żebym nie wstawała – nieustannie z pieśnią na ustach – wdzięczna, że w tym roku mam DWIE SPRAWNE NOGI. A rok temu leżałam po operacji i naprawdę nie miałam pojęcia czy jeszcze będę normalnie chodzić. Syndrom kozy rabina, nic innego. Złamcie se nogę, obiecuję że Wasz stosunek do życia po zdjęciu gipsu zmieni się diametralnie.
Jako że to grudzień, to tradycyjnie odkopałam pudła z kasetami sprzed 20 lat i na spotify zrobiłam sobie listę utworów – wspomnień. Wszystko tam jest. Słucham, wzruszam się, ale nie boli mnie już serce.
Nie czekam już, że skoro teraz żyję w jakiejś nieokreślonej euforii to za chwilę i tak wszystko się spierdoli, więc po co się cieszyć. Spierdoli się to trudno. Wstanę, pozbieram się i pójdę dalej.
Czego i Wam nieustająco życzę ❤
Cudowny wpis… a poneiwaz ja w tym roku skonczyłam 42 to pozwole sobie napisac, ze z wiekiem człowiek staje się rozumny ( z wiekiem do trumny hhe ;-))))… a tak powazniej to naprawde trzeba dorosnać, zeby dojsc do wniosku ze lepiej widziec szklanke do połowy pełna niz pusta… i wszystkiego, wszytskiego najlepszego:-))))
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziekuje za te slowa. Bardzo.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Czyli jeszcze chwilę muszę zaczekać.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Świetny wpis. Sama jestem bardzo blisko podobnych uczuć, jeszcze nie na tym etapie, co Ty – ale bardzo już blisko. A święta uwielbiam od zawsze i cieszę się, ilekroć ktoś podziela 🙂 Tym bardziej, że u Ciebie to efekt pewnych zmian. Wesołych! 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
jeszcze nie dorosłam do „Spierdoli się to trudno. Wstanę, pozbieram się i pójdę dalej.”
wciąż mam to przekonanie, że nie powinnam być za szczęśliwa, bo będzie musiało się wyrównać
aaaale powiem Ci, bo czytam Cię już sporo czasu ;D, że skoro Tobie udało się osiągnąć ten stan, to i mnie się w końcu uda
bo zawsze mi się wydawało, że optymistyczniej niż Ty patrzę na świat, a tu noproszprosz co ja czytam
🙂 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
cały świat patrzył optymistyczniej na świat niż ja :D. oraz zgadzam się, że to się zawsze wyrównuje i obecnie mam wyrównanie za zjebane lato 😉
PolubieniePolubienie
Za pare miesiecy stuknie mi 45. Niektorzy moi rowniesnicy z zaparciem twierdza, ze to co najlepsze, juz za nami.
A ja wlasnie w tym roku zalozylam stowarzyszenie non profit i dopiero zamierzam sie rozkrecic…
Moj apetyt na zycie miewa sie doskonale, chociaz zyje zdecydowanie spokojniej niz 10 lat temu.
Rowniez (nareszcie!) uwolnilam sie od tesknoty za nie wiem czym, czyms lepszym, bardziej, mocniej. Przestalam tez porownywac sie do innych, co doskonale wplynelo na moj auto-wizerunek 😀
Smiem twierdzic ze mam wszystko i nie zawaham sie tym cieszyc.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Wspaniała, wspaniała notka i wcale nie dlatego, że w niej występuję haha 😉
PolubieniePolubienie
Kasiu, bardzo się cieszę z Twojego stanu ducha 🙂 to takie krzepiące!
PolubieniePolubienie