Twinsówny są identyczne.
Tzn w moim oczach są tak samo identyczne jak Flip i Flap, ale tak swojego czasu powiedział szpital na usg i cześć.
Identyczne. Monochorionic diamniotic twins.
I nie wracajmy już do niesmacznego incydentu, gdy polski ginekolog w Dublinie, w 12 tygodniu widział tylko jedno dziecko. Nie powiedział które, ale jedno. Zdjęcie też mam z tamtej wizyty tylko jednego ufoludka. Więc nie wiem. Urodziły się dwie, tego jestem pewna.
Wizualnie – dobra, gdyby nagle weszły tak samo ubrane do pokoju to może bym się sekundę zastanawiała. Ale nie chodzą ubrane identycznie, plus matka paczy sercem, nie?
Charakterologicznie natomiast nie znam dwóch bardziej przeciwstawnych osobowości. Weronika – wyluzowana rebeliantka, wolny duch, który w dupie ma jakiekolwiek reguły, zasady i polecenia oraz Ola – obersturmfurher, służbistka i domowy kapo – gotowy pod drzwiami do wyjścia do szkoły, zanim Weronika nałoży pastę na szczoteczkę do zębów. Skłonna do bójek i rozrób chuliganka i płaczący z byle powodu lizus. Jing and jang.
Na początku tygodnia wszystkie dziewczyny przyniosły ze szkoły świadectwa (opisowe school reports, z gwiazdkami – małymi i dużymi za osiągnięcia na poszczególnych polach, plus wynikami corocznego testu, który zdają wszyscy uczniowie w Irlandii – z matematyki i angielskiego).
Przelotnie rzuciłam okiem na raport Oli (przyzwyczajona, że dziewczyny uczą się raczej dobrze i nie ma się nad czym rozczulać) i zdębiałam – oba przedmioty: 9 punktów na 10.
Nauczyciel coś tam kiedyś mówił, że Ola jest genialna, zaczepiał pytaniami czy zdaję sobie sprawę z jej talentów, ale puszczałam to mimo uszu. W domu jakoś na geniusza nie wyglądała. Obróciłam raport do góry nogami, że może to szóstki były, jak u sióstr.
Weronika wyrwała mi z ręki raport Oli, rzuciła okiem na wynik siostry i wrzasnęła: „To ja jestem głupia, tak?!!! I poszła wyć do pokoju.
Niezrażona – wysterylizowanym z narastającego wkurwu głosem – spytałam zatem Julkę czy jest dumna ze swojej młodszej siostry i czy pochwali się jutro jej wynikami w klasie.
„Oszalałaś??? Czy naprawdę chcesz żeby wszyscy w szkole pomyśleli, że jestem debilem”?!!!!
„Mamusiu, a czy 9 to dobry wynik” niewinnym głosikiem, podjudzał tymczasem genialny kujon, dolewając tylko oliwy do dobrze juz rozhajcowanego ognia.
Jak zwykle żaden poradnik na temat cholernego macierzyństwa nie miał gotowej formułki do zastosowania w zaistniałej sytuacji, oprócz bzdur o odliczaniu do 10. Co ja, wyrzutnia rakietowa jestem, żeby w kółko kurwa odliczać?
Poszłam się położyć, przykładając do czoła zimną butelkę wina.
Następnego dnia zadzwoniłam do teachera.
Ziew, tak, wszystko się zgadza, ale to nie jego zasługa, nie mam za co dziękować.
Ask her to say something in Irish.
Zwariował, tak?
Mam swoje dziecko prosić o to żeby odezwało się do mnie w języku będącym połączeniem mandaryńskiego z valyriańskim, w którym wyrazy nie mają żadnego sensu, słowa zawierają śladową liczbę samogłosek i gdzie jest największe nagromadzenie niemożliwych do wymówienia imion, takich jak Caoimhe, Siobhan i Eoghan. Dziękuje, nie skorzystam. Może potem. Good bye. Call me later.
Wbrew pozorom notka nie jest o tym że ojej jakie mam zdolne dziecko, choć oczywiście dumna jestem do szaleństwa. To jest notka o tym, że nikt nie wie ile miesięcy spędziłam martwiąc się w przeszłości o Olę. Że nie rozwija się tak dobrze jak jej siostry. Nie bawi się z nimi, nie wariuje, nie biega z wrzaskiem po domu. Siedzi za to i słucha piosenek na przenośnym odtwarzaczu dvd. Cały tydzień tak siedzi. Pod kocykiem. Mało mówi. Wszystkiego się boi. Ciągle płacze. Nie daje się oderwać od taty. I jak ona sobie poradzi w przedszkolu, a potem w szkole.
A potem nagle mnie oświeciło, że uporządkowana Ola byłaby niczym bez królowej chaosu i ogólnego rozpiździelu – Weroniki, która co i rusz wpędza ją w kłopoty, ale przy okazji również uczy jak sobie z nimi radzić bez wsparcia rodziców. To ona ściągała z niej ten kocyk i waliła ją przez łeb twardymi zabawkami. To ona ciągnęła mnie do niej za rękę, mówiąc że – zamiast krzyczeć – mam ją przytulić. To ona uczyła ją reagować i się bronić, zamiast tylko siedzieć i płakać.
Wszystkie punkty na testach i naukowe osiągnięcia nie mają żadnego znaczenia ani praktycznego zastosowania jeśli człowiek siedzi przerażony w kącie. Cała wiedza jest na nic, jeśli nie umiemy zrobić czegoś głupiego i bez sensu albo chociażby wrzasnąć i tupnąć noga, gdy coś nas wkurwia.
Gdyby Ola nie miała Weroniki, nie wyszłaby tak szybko ze swojego kokonu niepewności, obawy i strachu o wszystko. Gdyby Weronika nie miała Oli do dziś pewnie miałaby problemy z czytaniem. To Ola literuje Weronice słowa, gdy ja już nie mam cierpliwości. Kontakt miedzy bliźniakami jest czymś kosmicznym, człowiek większość czasu ma wrażenie, że ich życiowym powołaniem jest nawzajem się pozabijać i tylko w sekundowych przebłyskach można zaobserwować ponadplanetarne połączenie dusz, którego nie bedą miały z żadnym innym człowiekiem na świecie, nigdy.
Cudowny wpis.
PolubieniePolubienie
Usmarkałam się ze śmiechu przy wyrzutni rakietowej. Genialne porównanie! :-)))
PolubieniePolubienie