Po głębszym namyśle stwierdzam, że nie, nie uważam swoich wypocin sprzed 13 lat za „głupiutkie”, a określanie ich w ten sposób przez nieznajomych wydaje mi się dość protekcjonalne (ale biorę oczywiście poprawkę na to, że to internet, w którym łatwiej coś takiego napisać, niż w prawdziwym życiu powiedzieć prosto w oczy dorosłej osobie). Wręcz przeciwnie, jestem zdania, że będąc na początku wspólnej drogi z PMem, przed dziećmi i całą dekadą przygód, psikusów i krotochwil, które na nas czekały, psim swędem, intuicyjnie wiedziałam o istocie związków i męskiej naturze zaskakująco wiele, dużo więcej niż można by się było po mnie (na tamtym etapie życia) spodziewać.
Może dlatego wciąż jesteśmy beztrosko zgodnym małżeństwem (gdzie PM się zgadza na wszystko, co ja beztrosko wymyślę). A może nie. Może to mój mąż posiada gdzieś głęboko ukrytą instrukcję obsługi kobiety, po którą sięga w chwilach, gdy nie wie czy się ewakuować, czy udawać nieżywego, czy dzwonić po służby specjalne, żeby mnie usunęły, niczym niewybuch w Białymstoku, z czasów II Wojny Światowej. Dodatkowo w tamtych czasach wydawało mi się, że związek 4-5 letni to staż hoho niewiadomo jaki. Dziś myślę, że nasze wspólne 15 lat to nadal tyle co nic, a przeżycie z kimś całego życia zdecydowanie nie jest tak proste, jak niefrasobliwie opisywała to w swoich książkach Lucy Maud Montgomery.
Często ogólnie wracam do pamiętników sprzed lat i przyznaję, że był długi okres, kiedy mierziło mnie w nich wszystko, zaczynałam czytać, z niesmakiem odkładałam i udawałam, że nie mam z autorką nic wspólnego. Dopiero niedawno fokus mi się wyostrzył i potrafiłam w końcu spojrzeć na siebie 18-20 letnią, nie tylko jak na nawiedzoną nastolatkę z problemami z koziej dupy, tylko jak na kogoś kogo – po prostu – nikt ongiś (onegdaj?) nie kochał tak, jak na to zasługiwał. I oprócz egzaltacji, łatwo w tamtych notkach doczytać się wielkiego smutku i jeszcze większej samotności. Dziś bardzo chciałabym wrócić do siebie tamtej, 20-letniej, poklepać po ramieniu i powiedzieć: dasz radę. Nie przejmuj się tak, idzie ci świetnie. Nigdy tak naprawdę nie będzie łatwiej, ale nie zważaj na to, tylko idź do przodu. Wiele problemów rozwiąże się samoistnie, więc nie roztrząsaj ich w nieskończoność. To samo podejście mam do siebie sprzed 13 lat – tyle że tamte emocje, rozterki i dylematy pamiętam lepiej. Dziś może wydają się błahe i w wielu aspektach można się z nimi nie zgadzać, ale głupiutkie nie są. Nie dla mnie. Jedyne co można im zarzucić to grafomaństwo, ale o literackiego Nobla, Nike ani bloga roku się nie ubiegam, wiec nie widzę problemu.
************************
W międzyczasie, we wtorek, od niechcenia zabukowałam loty na jesień do Poznania, co, nie ukrywam, poprawiło mi humor o 500+. Będę mogła pójść do Rossmana oraz Douglasa i zamieszkać między półkami. Nikt kto nie spędził co najmniej roku na Wyspach nigdy nie zrozumie jak się czuje człowiek trwale odseparowany od polskich kosmetyków, suplementów i lekarstw. Zaprawdę powiadam wam, gdyby Mickiewicz żył we współczesnych czasach „Pan Tadeusz” nie opiewałby wdzięków Telimeny, ale bogactwo oferty kremów przeciwzmarszczkowych Dr Ireny Eris.
Potem taki filmik motywacyjny obejrzałam, że było jajko, ziemniak i kawa. I wszystkie miały styczność z gorącą wodą, w wyniku czego ziemniak zrobił się miękki, jajko ugotowało się na twardo, a kawa zmieniła wodę w kawę. I to takie głębokie było, naprawdę. Kto te filmiki wymyśla. Resztę dnia spędziłam zastanawiając się czy jestem ziemniakiem czy jajkiem i jak zmienić te wodę dookoła mnie w kawę. Albo w wino jeszcze lepiej. Bo tutoriala o winie oczywiście nie ma.
Tak a propos wina, to zastąpiłam je Guinessem. Guinness krzepi. Irlandczycy długie lata oferowali honorowym dawcom krwi pinta Guinnessa po tym jak osłabieni, nie mieli siły zwlec się z krzesła, po oddaniu krwi. Więc ja jestem właśnie osłabiona teraz wszystkim, więc chyba napiszę petycję do pracodawcy, że powinnam mieć prawo do szklaneczki Guinnessa w trakcie lunchu, w celu podniesienia efektywności i wydajności pracy (kiedyś miałam podobny postulat, gdy Guinness pomagał mi z angielskim i po wypiciu 3 pintów byłam tak fluent, że rozumiałam nawet Irlandczyków z Cork lub z wysp Aran, ale mój ówczesny manager – kaszląc dziwnie – jakoś się nie chciał na to usprawnienie w pracy zgodzić, do dziś nie rozumiem dlaczego). No więc wracając do Guinnessa to tak, też kiedyś uważałam, że jest gorzki, ale mi przeszło. Jeśli nie lubicie, to poproście w pubie o Guinnessa z odrobiną syropu z czarnej porzeczki. You’re welcome. Irlandczycy kuchnię mają do dupy, ale z tym piwem akurat trafili.
Ogólnie mam zawroty głowy, palpitacje serca, jestem niewyspana, rozkojarzona i wkurzona, a przed oczami przelatują mi wszystkie, ale to centralnie wszystkie tajemnicze przypadłości z Dr Housa, które na pewno się okaże że mam, jak tylko wrócą moje wyniki z badania krwi. Winię odwyk od Bundesligi i Lewandowskiego, co oczywiście w badaniu nie wyjdzie i jak zwykle okaże się, że nic mi nie jest, a wszystkie symptomy sobie wymyśliłam. Tak się nie da żyć, naprawdę.
Kawa. Zmienia wode w kawe a potem moze byc jeszcze uzyta jako peeling. Wiec dostarcza czlowiekowi sil, by robic glupie rzeczy szybciej i bardziej efektywnie a potem go upieksza i poprawia mu samopoczucie.
(Pyra bys chciala. PHI)
PolubieniePolubienie
Co do powiedzenia tego samego IRL: jak najbardziej, nie mam kłopotu ani z powiedzeniem komuś – twarzą
w twarz – komplementu, ani krytyki. (Dlatego odrobinę obraźliwe dla mnie jest sugerowanie, że „internet” – ale biorę poprawkę na to, że nie znamy się osobiście). Swoją drogą, napisałam również, że bardzo lubię sposób, w jaki piszesz teraz (dlatego zresztą regularnie tu zaglądam, nie z masochizmu przecież) – ale z jakiegoś powodu komplement, choć równie szczery co krytyka, został pominięty. Protekcjonalna być nie zamierzałam i nie pisałam tamtego komentarza z przekąsem – wręcz przeciwnie, starałam się moje odczucia ująć w jak najłagodniejsze słowa. W kwestii tamtej 13-letniej notki zdania natomiast nie zmieniłam – trzeba nam będzie pozostać przy stanowisku, że się w tej opinii różnimy.
Co do polskich kosmetyków – prawda to, że są dobrem narodowym. Np. Flos-Lek. Albo tusz do rzęs Wibo Extreme Lashes. Albo pomadka ochronna Tisane. W PL można też dostać b. fajne kosmetyki rosyjskie, Babuszka Agafia, nie wiem, czy znasz: mają doskonałe maski do twarzy i włosów.
Trzymam kciuki, żeby wyniki wróciły dobre – i żeby lekarz mógł rozłożyć ręce, wydając w ramach diagnozy najbardziej irytujące zalecenie świata, czyli „proszę się nie stresować”. (Tak, wiem, zalecenie to nie jest pozbawione słuszności, natomiast ze wszystkich możliwych zaleceń IMO najtrudniejsze do zastosowania).
PolubieniePolubienie
Wiesz, krytyka byłoby dla mnie, gdybys napisała, ze gadam bzdury bo Ty, po 15 latach trzymania męża krótko przy mordzie i nie pozwalania mu na nic, nadal jesteś szczęśliwa mężatka. Wiec sie nie znam i pff, do bani ta moja instrukcja dla ubogich.
Określenia „głupiutki” nie użyłabym nawet w stosunku do swoich dzieci, a w odniesieniu do dorosłego to słowo dla mnie ma charakter wybitnie protekcjonalny (acz rozumiem – bo powyżej to napisałaś – ze nie taka była Twoja intencja) i najzwyczajniej w świecie – nie zgadzam sie żeby sie tak do mnie odnosić 🙂
Wiec no hard feelings, pisać ze notki Ci sie nie podobają możesz ile chcesz, a za komplementy serdecznie dziękuje 🙂
PolubieniePolubienie