„Ciotka Zgryzotka”

Skończyłam najnowszą Musierowicz i – niestety – nie jest dobrze, chociaż książka przez wiele, wiele stron dawała złudne poczucie powrotu do czasów, chociażby – zadziornej Pulpecji czy niepokornej Kreski. I naprawdę usiłowałam sobie wyobrazić, że znowu jestem nastolatką, której nikt nie rozumie – ani świat ani szkoła ani zwichrowana rodzina. Niestety. Pani Musierowicz przez 2/3 książki skupia się na pierdołach, opisach, remontach (co ona z tymi remontami, naprawdę), długich i nudnych listach, które siostry Borejko piszą do siebie kilka razy dziennie (każda ma pracę, rodzinę, dzieci, starszych rodziców na karku, ale nadal mają czas na codzienne wielostronicowe maile, podczas gdy my z Pierwszą Żoną ledwo dajemy radę wymienić max 3 message na fejsie na tydzień), a potem nagle wszystkie wydarzenia walą się jedno za drugim, w szalonym tempie, ślub, narodziny, przeprowadzki oraz – co mnie dobiło – cała, caluteńka przyszłość głównej bohaterki zostaje nagle opisana w szesnastu przedostatnich linijkach tekstu i czytelnik zostaje z rozdziawioną gębą, kompletnie nie wiedząc co zrobić z resztą swojego życia. 

Nie wiem dlaczego autorka uparła się upchnąć w książce wszystkich dotychczasowych bohaterów (na ślubie Józinka – przy czym przyjeżdża tam Bebe Bittner z Damazym Kordiałkiem, a brata Ignacego z żoną Felą – czyli najbliższej rodziny  – brak!) Po co. Co było nie tak z akcją koncentrującą się na głównej bohaterce i pozostałych postaciach zepchniętych na dalszy plan, bądź wręcz nieobecnych. To co mnie skłoniło ostatecznie do zakupu książki (czyli że to najdłuższa jak dotąd część Jeżycjady – nie lubię krótkich książek) okazało się na końcu nie do wytrzymania, ostatnie strony przelatywałam zaledwie wzrokiem żeby już jak najszybciej skończyć. 

Stary Ignacy Borejko jest niestrawny i absolutnie nie do wytrzymania. Nigdy nie był moim faworytem – wymądrzająca się i bezużyteczna, pożal się boże, „głowa rodziny”, ale w tej części nie da się go ścierpieć. Wstrzymałam pod koniec książki oddech – że a nuż, a nuż się w końcu uda i dziada się pozbędziemy – ale nie, niestety, jeszcze nie tym razem. 

30708207_252078178668501_998028748936708096_n

Problem macierzyństwa – tu mnie pani Małgorzata solidnie rozzłościła. Przełknęłam jeszcze jakoś manifest, że urodzić dziecko to nawiązać uniwersalną łączność z bogiem (facepalm, ale niech każdy wierzy w to, co ułatwia mu życie – nic mi do tego). Ale porada dla zdradzającej objawy baby bluesa Agnieszki „wyłącz strach, włącz miłość” zostawiła mnie w stuporze. To to jest takie proste, a ja tego nie wiedziałam? Od 11 lat umieram ze strachu o zdrowie i losy swoich dzieci, intuicja często nie podpowiada mi nic, albo podpowiada kompletne bzdury, zwodzi na manowce, a wystarczyło po prostu „włączyć miłość”? Jako matka, która następnego dnia po urodzeniu swojego pierwszego dziecka nie czuła nic oprócz chęci cofnięcia czasu i odwrócenia tego, co się stało, poczułam się słabo. Tak, wiem, że to książka dla nastolatek, ale – no właśnie – autorka musi to przecież wiedzieć, że każdą jej kolejną książkę czytają i 20 i 30 i 45 latki, wszystkie te kobiety, które przez dekady wychowywały się na przygodach Kłamczuchy, Idusi i Genowefy Pompke. Dało się przecież ten problem – z innej, mniej bezpośredniej strony – ugryźć w „Opium w rosole”. Mama Geniusi nie dawała rady macierzyństwu i w bardzo przejmujący sposób widać to było na każdej stronie książki. Właśnie. Nikt już z bohaterów Jeżycjady nie choruje. Nikt nie umiera (no ok, jedna z postaci odeszła), nikt nie leży w szpitalu. Nikt nie ma depresji, a jeśli ma, to znika ona jak sen złoty od ogólnych i oklepanych stwierdzeń, iż wszystko będzie dobrze lub namolnie cytowanych w kółko taoistycznych przypowiastek i cytatów z nieśmiertelnego dla autorki De Mello. 

To co Musierowicz zrobiła z Poznaniem – swoim, moim i całego cyklu – miastem, złamało mi serce. Jak można. Dlaczego. Rozumiem, że w starszym wieku miasto zaczyna męczyć i wkurwiać, ale po co od razu je masakrować, przechodzić z uwielbienia i apoteozy do emanującej z każdego zdania niechęci i irytacji.  Przecież właśnie po to też ciągle czytam Jeżycjadę – żeby przenieść się choćby na te kilka godzin z Dublina do Poznania. 

Jedzenie. Jprdle. Co to było. Wcale niesubtelne aluzje do odchudzania. Prawie wszyscy bohaterowie odżywiają się zdrowo, a ci co wpierdalają masło i smażone rzeczy są piętnowani. Każdy ma misę z warzywami i owocami w kuchni. Masło, co ona z tym masłem? Jakaś paranoja. Autorka zapomniała jak Kreska z Geniusią smażyły tłuste małdrzyki? O zupie ziemniaczanej (z torebki!) „Floryda” też zapomniała?

Do tego – przy całej promieniującej z książki obsesji do zdrowego trybu życia – o regularnym wysiłku fizycznym ani słowa, a dwie uprawiające sport drugoplanowe postacie (joggerka i instruktorka zumby) – przedstawione są jako antypatyczne hetery. 

Są fajne rzeczy też, są. Gadający gwarą poznańską pan Chrobot rozśmieszał mnie za każdym razem. Norę – główną bohaterkę – do pewnego momentu też bardzo dawało się lubić. Opisy przyrody, jesiennego, polskiego września wywołały we mnie nostalgię… gdzieś tam, ogólny klimat, cała musierowiczowość się ostała, ale już nie emanuje ciepłem, tylko wywołuje irytację i zniechęcenie. Jest jak lukier, który przy każdym kolejnym kęsie robi się za słodki i nie do przełknięcia. Powiecie – zestarzałaś się, sistermoon, to wkurzają cię książki dla małolat. Ale to przecież nie jest książka dla współczesnej nastolatki. To książka dla nas – zmęczonych, zapracowanych, ale wciąż mimo upływu lat spragnionych ESD matek, kobiet i dziewczyn, pokolenia lat 80tych i 90tych, które chciałoby chociaż na chwilę wrócić do tamtych lat i mieć raz jeszcze naście lat, choćby tylko na czas czytania kolejnej części Jeżycjady…

12 myśli w temacie “„Ciotka Zgryzotka”

  1. Może już same dawne nastolatki to czytają. Ciekawe, jak to odbierają te współczesne? Też z żalem czytałam niewątpliwie ostatni tom Jeżycjady. Autorka ma dość. Finalnie streściła to, co by mogło być w następnych tomach, żebyśmy się odczepiły i przestały ją zanudzać (ja akurat tylko w myślach). Pamiętam, jak mną, jako dużą już dziewczyną, no powyżej dwudziestki, sięgającą przy chandrze po Anię z Zielonego Wzgórza, wstrząsnął cytowany gdzieś fragment listu autorki „i znowu muszę wracać do tej okropnej Ani, nie ma wyjścia” – potrzebowała forsy i to był pewny zarobek a tematu miała po kokardę.Tu zapewne jet analogicznie, nie wiem, czy kasa, czy zobowiązanie wobec wiernych czytelniczek, ale autorka nie pisze chętnie.Coraz wolniej. No i z biegiem lat na co innego zwraca się uwagę. Priorytety, prawda. Szkoda, ale trudno. Musierowicz dała mi dużo radości przez lata i rozgrymasiła, mam wobec niej wymagania. Mogę tylko podziękować za to co było i nie czekać. A tobie, kochana Sistermoon bardzo dziękuję, taka byłam ciekawa co myślą inne długoletnie wielbicielki.

    Polubione przez 2 ludzi

    1. Super podsumowanie. Zwłaszcza zakonczenie! Wreszcie wiem, czego szukam w tej serii jako już żona, matka, pracownik etc.:)W Ciotce mi znów zabrakło Elki. Noelkę uwielbiam, czytam na każde Boże Narodzenie, a tymczasem wyglada to tak, jakby wszyscy zapomnieli o niej i jej rodzinie, a jakieś jedno zdanie, w którejś poprzedniej części mi nie wystarcza. Z opisów przyrody zrobiło się prawie „Nad Niemnem”(które też lubię, ale opisy omijam;)).

      Polubione przez 1 osoba

  2. Nieno, żarcie było. Na weselu. I Dorota gotowała. Mnie najbardziej pierdzielnęła sytuacja z Pyzą i Fryderykiem. W normalnej rodzinie laska miałaby, prócz wsparcia moralnego, adwokata, napisany pozew rozwodowy i wniosek o zabezpieczenie alimentacyjne. A tu?

    Polubione przez 1 osoba

  3. Hej, ja tak trochę z dupy tutaj, bo w sprawie postu na fejsie, ale konta nie mam, a chciałabym się dołączyć do polecania książek. No więc, jeśli nie znasz, to: Tana French. Najpierw „Ściana sekretów. Wiem, kto go zabił”, potem „Lustrzane odbicie”, a potem „Bez śladu”. Reszta też może być, ale to są debeściaki.

    Polubienie

  4. mnie się wydaje, że „chucherko” będzie ostatnią książką i stąd ten opis przyszłości Norki
    i to nagromadzenie bohaterów poprzednich powieści na jednym weselu
    żeby ich wspomnieć
    należycie uhonorować

    wkurwiło mnie natomiast tylko jedno: Kal Amburka – cały ten wątek
    to: on nie wie, ależ wie, ależ ja wiem, że ona myśli, że ja nie wiem, ale rozpoznałem od razu
    i przejście do porządku dziennego nad tym, że tajemnica wieloletnia okazuje się nie taką znowu wielką i tajemniczą tajemnicą
    spieprzyła ten motyw, moim zdaniem, na całej linii

    (a ja się bałam ostatnich stron; bo przywiązałam się do starych postaci)
    frotka

    Polubienie

  5. Dzieki za recenzje. Mam po przeczytaniu Ciotki podobne odczucia i po raz kolejny tak mi zal, ze wspolczesna tworczosc Pani M nie ma nic wspolnego z dawna Jezycjada. Ach, zal… Ale czytam kolejne czesci i nastepna, jesli sie ukaze, rowniez przeczytam. Nie wyobrazam sobie odpuscic, mimo wszystko. Na jeden tylko aspekt mam inny poglad. Stary Borej. Facet wkurza mnie od nie wiem juz ilu tomow, w Czarnej polewce byl koszmarnym dziadem, a potem bylo juz tylko gorzej. Wredny, glupio-madry, pogardzajacy wszystkim i wszystkimi i taki nieuzyty. Ale w Ciotce, choc charakter mu nie wydobrzal, to chlop zajal sie psem i ta jego wiez z czworonogiem spodobala mi sie. Czlowiek z Ignacego wyszedl przy tym psie i to bylo ladne. Mili nadal nie cierpie, a tak ja kochalam w Idzie sierpniowej.

    Polubienie

  6. Rozumiem. Po tę pozycję też nie sięgać. Kochałam starą Musierowicz, jak chyba wszystkie moje równolatki, a potem coś się stało – i to bardziej, niż z Joanną Chmielewską… Więc nie sięgnę. Dziękuję, że przeczytałaś za mnie.

    Polubienie

Dodaj komentarz