Nie ma końców świata

Długo rozkminiałam w głowie czy to pisać czy nie. Dziś, jutro czy za miesiąc. Może wcale. Ale zbyt wiele z was jest tu ze mną od początku, po 15, 10 lat. Znam was osobiście lub netowo, spędziłam na rozmowach z wami setki godzin, odwiedzałam was, a wy mnie, spotykałam się z wami, trzymałam wasze dzieci, użyczałyście mi swoich mieszkań na wakacyjne wypady, „rodziłyście” ze mną moje dzieci, trzymałyście za wirtualną rękę po wypadku Julki i jako pierwsze poinformowałyście o wypadku Tupolewa. Nie umiem i nie chcę was oszukiwać, bo wiecie jaka jestem naprawdę. Która dzisiejsza instagramerka z zasięgami ma taką społeczność? Plus moją „misją” w internecie jest odlukrowywanie świata i zdzieranie filtra. Nie jestem fanką utrwalania tylko różowo – cukrowych chwil, które chce się pamiętać, jestem natomiast gorącą zwolenniczką zapisywania upadków, z których udało się podnieść i porażek przekutych w sukcesy. Z doświadczenia wiem, że nie ma większej ulgi od przekonania się przez co przeszli inni i przetrwali. A pisanie to moja terapia, a ja tu i teraz bardzo potrzebuję pomocy i jestem dumna z siebie, że po latach udawania w krytycznych sytuacjach, że nic mi nie jest, dziś umiem o tę pomoc zwyczajnie prosić. 

Ale proszę, nie oceniajcie i nie wyciągajcie od razu pochopnych wniosków. Nie komentujcie bez zastanowienia i nie atakujcie. Życie nie jest ładne i kolorowe. Jest właśnie takie. Rzadko kiedy można jednoznacznie i bez procesu wskazać „winnych”. 

Nie będę dalej budować napięcia tylko powiem wprost. Jest kilka najgorszych momentów w życiu kobiety i rodziny, którą zbudowała od zera. Ten najtragiczniejszy to utrata dziecka lub ciąży. Ten troche lepszy, ale nadal bardzo zły, to moment, w którym wieloletni partner oznajmia, że nie wie czy was dalej kocha. Bez uprzedzenia. Taki cios z nikąd. W żołądek, bo to on zaczyna nagle boleć ze stresu. Lub w serce, bo to ono nagle trzepocze bezradne. Ostatnia uwaga o kruchym lodzie na fejsie nie była z dupy, tylko z nagle nabytego doświadczenia, o które nie prosiłam. Krótkiego crashkursu o końcu świata, na który się nie zapisywałam. To nie koronawirus, o którym wszyscy trąbią jest zagrożeniem. Najgorsze ciosy spadają na nas niespodziewanie, gdy naprawdę niczego się nie spodziewamy, tylko cieszymy się na wiosnę i EURO 2020. Jak w najlepszych filmach z mojego ulubionego gatunku, gdy jest słoneczny poranek, roześmiana rodzina/ para wstaję z łóżek i pije kawę, je śniadanie, po czym  ktoś wychodzi z domu w jakiejś błahej sprawie i już nie wraca. 

Co robi statystyczna kobieta w takiej sytuacji. Płacze. Co robi kobieta z GADem. Dodatkowo traci zdolność oddychania, co przeraża ją do tego stopnia, że jeszcze bardziej nie potrafi oddychać i obawia się, że za chwilę umrze, choć wie że nie umrze, bo już przez to przechodziła i pamięta, że to atak paniki. I on minie, choć nie bez trwałych konsekwencji. Statystyczna kobieta również zaczyna obwiniać siebie. Co zrobiłam. Kiedy. DLACZEGO NIC NIE WIDZIAŁAM (od razu piszę, iż podobno nie chodzi o „inną” (chociaż kto to tak naprawdę wie) tylko raczej o… nie wiem. Kryzys? Wypalenie? Depresję?)

Przez umysł przelatuje film z ostatniego roku. Flashbacki. Stopklatki. Co przegapiłam. Czy w tym momencie jeszcze było dobrze czy już źle. Lista potencjalnych błędów i reakcji. Może źle kochałam. Niewystarczająco okazywałam. Może moja definicja miłości jako trwania, wspierania i umiejętności śmiania się z tych samych dowcipów po 15 latach, a nie wiecznej pasji i motyli w brzuchu była defaultowo błędna. GDZIE POPEŁNIŁAM BŁĄD i jak go naprawić. 

Potem przychodzi refleksja, że to nie błąd. Nikogo nie da się zmusić do kochania i tak, można kogoś przestać kochać. Jest to smutne, ale prawdziwe. Tylko czy naprawdę z dnia na dzień? A skoro tak, to czy to zepsuta chemia w mózgu, którą można probować farmakologicznie naprawiać czy gonitwa za świętym graalem i nierealnym wyobrażeniem idealnego uczucia i związku, którego – ech – nie ma, to już wiem na pewno. 

Następną myślą jest – nic już nigdy nie będzie takie samo. Nigdy. Nie da się tych słów odwrócić, wymazać, obrócić w żart. Całe lata zabrało mi nauczenie się bezgranicznego ufania drugiej osobie, bez ciągłej niepewności, że ktoś może nas nagle zawieść, oszukać lub zostawić. Poszło do kosza. Nie wróci.  Ale czy mogę mieć pretensje, że ktoś nie chce udawać i jest do bólu szczery? Nie mogę. Powinnam, obiektywnie patrząc, być wdzięczna. 

Co dalej. Jak dalej. Czy naprawdę wyobrażam sobie dalsze życie z kimś, kto wygłosił taki komunikat. Dzieci. Co z nimi. Jak ratować kogoś o kim nie wiadomo czy chce być ratowany i kto nie chce ratować nas.  

Jeszcze potem pamięć nagle przypomina, że hej, najgorsze życiowe kryzysy kończyły się najpierw trzęsieniem ziemi i końcem świata, a potem nagle nowy, zajebistym życiem. Dwa zwolnienia z pracy i rok bezrobocia, po którym wyjechałam do Irlandii. Słynne USG ujawniające obecność dzidziusiów, po którym najpierw płakałam kilka miesięcy, a potem przeżyłam najpiękniejszy rok w życiu. Nie ma końców świata. Są transformacje. Nowe, trudne początki.

Terapeuta powiedział płacz. Oddychaj. Skup się na oddychaniu przez kolejny dzień. Jutro znowu zacznij oddychać. Panika w ten sposób minie. Smutek nie. 

Co robić.

Jak żyć.

47 myśli w temacie “Nie ma końców świata

  1. Kasia… Tak czułam. Że nie wrzucasz tamtej refleksji bez powodu. I jest mi tak cholernie przykro. Ciężko powiedzieć – wiem co czujesz. Bo mój staż związku to 1/3 Twojego. Nie mamy dzieci. Ale też zawalił mi się świat. Tak bardzo Cię teraz tulę. Czytam Twój post już kolejny raz i ryczę. Usłyszałam to samo co Ty. A także wiele przykrych rzeczy wczoraj w nocy kiedy ulało się mu po alkoholu. Też nie wiem jak żyć, czy żyć i co robić. Bardzo Ci współczuję i MOCNO Cię tulę.

    Polubione przez 1 osoba

  2. Jesteśmy po terapii. 2lata temu spróbowaliśmy od nowa(nie po jakimś extra stażu, po 6latach małżeństwa, 2 dzieci i jednej stracie). Przed terapia byłam przerazona. Że jak bez niego,jak jak jak. Wykonaliśmy kawał dobrej pracy(Ale obydwoje chcieliśmy), jesteśmy razem. Ale już nie panikuje. Jeśli że mnie zrezygnuje- to sobie poradzę. Bo przecież zawsze sobie radziłam. Bo siła jest Kasiu kobieta. Przytulam Cię ze wszystkich sił. Razem z twoim strachem,rozczarowaniem,pustką, żalem,rozedrganiem. Cokolwiek sie wydarzy, poukladasz się od nowa. I będziesz szczęśliwa.

    Polubione przez 1 osoba

  3. Nie ma nic pewnego i nic na zawsze. Twoj wpis jest taki emocjonalny a jednocześnie taki pełen dystansu, czytam któryś raz i nie wiem czego jest więcej. Przykro mi, ja Cię czytam od zawsze, w moim życiu kłopotu są inne, kiedy dowiedziałam się, to nie umiałam oddychać. Teraz czasami oddycham, a czasami nie. Z dupy komentarz, ale chciałam tylko napisać, ze żyje mimo tego, ze czasami bez tchu. Trzymaj się.

    Polubione przez 1 osoba

    1. Kasienia, dzis zadne slowa Cie nie pociesza. Ale to minie. To nie jest koniec świata. Wierzę, że wszystko dzieje sie po coś! A powiedzenie” nie ma tego zlego, co by na dobre nie wyszlo” jest prawdziwe. Bardzo mocno Cie przytulam. Wyjdziesz z tego i bedziesz żyła. Dobrze żyła
      Caluje Ola

      Polubione przez 1 osoba

  4. Bardzo mi przykro, że tak się dzieje w Twoim życiu… Sama wiesz, że to przeżyjesz, ale boli jak cholera. Nie wiem co powiedzieć… Oddychaj mimo wszystko. Myślę o Tobie.

    Polubione przez 1 osoba

  5. Kasia, ja nie znoszę pisać, wolę gadać, stąd się nie udzielam, choć czytam i jestem z Tobą prawie od początku.
    Podziwiam drogę którą przeszłaś i samoświadomość jaką nabyłaś. A przede wszystkim mądrość i odwagę. To wszystko nie uchroni przed życiem i nieprzewidywalnym czynnikiem drugiego człowieka w nim. Za to pomoże podejmować decyzje najlepsze dla Ciebie.

    Też jestem po terapiach z mężem, teraz szczęśliwi i z momentami ogromnej bliskości. Choć dalej nie jest różowo w niektórych aspektach. Za to wiem że wspólna terapia pomaga zrozumieć co druga strona naprawdę chce powiedzieć. Tylko często nie umie.

    Mocno przytulam i ślę siłę i spokój. Jakbyś chciała pogadać na messengerze czy coś łap mnie, choć pewnie są bliskie osoby które są blisko i pomogą. A na razie daj sobie czas. Na ten smutek i płacz. Tak mi przykro że to Cię spotyka i że przez to przechodzisz. Myślę o tobie ciepło.

    Polubione przez 1 osoba

  6. O w mordę.. 😦 Jestem przy Tobie myślami… Ani na fb ani na blogu nigdy o tym nie pisałam, wiedziały tylko najbliższe mi osoby, ale może moja historia do czegokolwiek Ci się przyda wiec wrzucam. 5 lat temu wyprowadziłam się z domu. Nie daleko, rzut brokatem od poprzedniego adresu by dzieci (bo zostawiłam im decyzję czy chcą zamieszkać ze mną czy zostać z R.) miały blisko do drugiego z rodziców.Młody miał niecałe 14 lat Justyna 16 z kawałkiem. O powodach rozpisywać się tutaj nie będę (wal na prv jeśli tylko chcesz) ale była to decyzja z tych granicznych. Nie oddychałam, nie spałam a moją dietą był nikotyna i kofeina. Ja zdecydowałam o odejściu bo to ja doszłam do przekonania, że „nie wiem czy nadal kocham” i że dalej tak nie dam rady. Każdy z nas przyczynił się do tej sytuacji ale to też nie temat do opisywania tutaj.. Postawiłam na szali 20 lat bycia razem, dobrostan Młodej Jerrego i ryzyko, że nie udźwignę poczucia winy z powodu rozpieprzenia życia 3 najbliższym mi osobom. Po pół roku rozmów, konsultacji, spotkań mediacyjnych, po terapii małżeńskiej, leczeniu psychiatrycznym, indywidualnej terapii mojego R, moich z przerwami dwóch, (z czego ta druga nadal w toku) wróciłam do domu.Nie żałuję – ani decyzji o wyprowadzce ani powrotu. Powiem więcej, nigdy w naszym związku nie było tak dobrze, tak spokojnie i tak dojrzale jak po tej rewolucji. Tak, obojgu nam zostały blizny, każde z nas z czegoś zrezygnowało by móc zacząć budować od nowa ale dziś z perspektywy tych 5 lat wiem, ze gdyby nie tamto trzęsienie ziemi nie bylibyśmy w stanie być teraz razem. Ściskam Cię bardzo mocno kochana…

    Polubione przez 1 osoba

  7. Z każdego „końca świata” da się wrócić wprost na jego nowy początek… Taki banał, życie. Przerabiałam to 2,5 roku temu po 10 latach związku. Ściskam Cię mocno!

    Polubienie

  8. Mysz… Bardzo mi przykro. Ja zbieralam zycie z kawalkow dobre 5 lat, rozstanie, rozwod… Bylo bardzo ciezko I tyle potkniec po drodze. Terapia u nas sie nie sprawdzila, po jednym spotkaniu nie udalo mi sie go namowic na kolejne. Ale warto probowac.
    I wtedy kiedy praktycznie zupelnie sie poddalam – zycie odwrocilo sie o million stopni. Wiesz, bo to sie dzialo na Twoich oczach.
    Oddychaj. Tule mocno xx

    Polubione przez 1 osoba

  9. Ja Ci już chyba to kiedyś pisałam, ale się powtórzę: „nic co jest bardzo, ale to bardzo złe, ani nic co jest bardzo, ale to bardzo dobre, nie trwa bardzo, ale to bardzo długo” wiesz mi Kochana: przetrwasz to… oddychaj i skupiaj się na tym oddechu – i tak każdego dnia, krok po kroku… czas sam przyniesie i ulgę i rozwiązanie, na razie daj sobie czas – wiem, że to taki oklepany slogan – ale po prostu: nie rozwiążesz tego teraz, w tym momencie, jedyne co możesz zrobić to trwać każdego dnia, ciesząc się z córek, z drobiazgów, z mistrzostw, ze słońca, czytaj stare ksiażki, które kochasz.. przesyłam Ci tyle ciepła, ile mogę i wiem, że przetrwasz – tylko pamiętaj by wychylać co jakiś czas głowę nad wodę i zaczerpnąc oddechu – nie utoniesz

    Polubione przez 1 osoba

  10. Nie wiem co mądrego napisać. Wierzę w Twoją siłę. Wiem, że zrobisz wszystko, żeby być szczęśliwa. Trzymam kciuki. Oddychaj. Przytulaj siebie. Jesteś ekstra babeczką. :*

    Polubione przez 1 osoba

  11. Tulę, Kasiu. Nie tak dawno temu, no kilka lat – byłam o krok od takiego końca świata. Wyszliśmy z tego, trochę przygięci mentalnie do podłoża, ale wyszlismy. Silniejsi, bardziej uważni na siebie i swoje potrzeby. Ale pamiętam, że na drugi dzień po usłyszeniu dokładnie tych samych słów, które faktycznie walą w człowieka jak taran, tak mocno, że aż fizycznie czujesz impet tych słów, widzisz jak materializują się przed Tobą i niemal świecą jak neon,- zaczęłam planować swoją przyszłość BEZ NIEGO. Nie napiszę jak bardzo wtedy cierpiałam, bo tego stanu rozdygotania wewnętrznego, tego kompletnego rozbicia, niemożności ruchu, bo wszystko mnie bolało jakby mnie kto obił grubym kijem – nie da się opisać. I to planowanie, takie pozornie na zimno (nie smarcz Gośka, skup się!) dało mi siłę. Od -do. Nie wybiegaj dalej, nie pytaj o powody pierdyliard razy, nie błagaj. Tak sobie mówiłam. Dasz radę, mówiłam. No więc wiem. Ty też zwyciężysz. Bo my jesteśmy silne. I odważne. Wiem, że to co czujesz teraz odbiera rozum, zdolność logicznego myślenia, odbiera nadzieję – ale ja w Ciebie wierzę, tak jak wtedy uwierzyła we mnie i w moje siły moja Najlepsza, jedna jedyna taka przyjaciółka. A popatrz ile tu nas jest! Daję Ci swoją siłę. I Bardzo mocno przytulam.

    Polubione przez 1 osoba

    1. Strasznie sie wahałam czy publikować te notkę, ale naprawde w najsmielszych snach nie spodziewałam sie takiego ładunku pozytywnej siły jaka przebija ze wszystkich komentarzy – i tutaj i na fejsie. Żadnego użalania sie czy rzucania oskarżeń, tylko poprawiamy koronę i do przodu. Mam to samo Gosiu. Po szoku przyszła refleksja, ze coz – nie to nie. Juz mi sie nie chce płaszczyć, tłumaczyć, blagac, naprawiać i negocjować. Zmęczona jestem.

      Polubienie

      1. No jasne, że my tutaj nie jesteśmy od oskarżeń czy użalania się. Trzeba działać zadaniowo, faktycznie ta korona zjechała Ci trochę na ucho, ale spoko, poprawi się i będzie git. To boli, kiedy tyle lat związku idzie w tak zwane pizdu, bez wyraźnego powodu – ot wypaliło się i nawet tego nie zauważyłam? No ale
        jak to, dlaczego ja? Takie pytania nadal na pewno sobie zadajesz i możesz nigdy nie znaleźć odpowiedzi.Ale tym to bym się nie przejmowała aż tak. W końcu czy to ważne jaki był powód? Najważniejsze chyba teraz będzie ogarnięcie nowej rzeczywistości. Ja miałam na pewno łatwiejsze zadanie, musiałam się organizować w zakresie ja plus kot, nie miałam i nie mam dzieci – a Ty masz trzy córki, które trzeba będzie przez to wszystko przeprowadzić i chronić. Jest we mnie przeświadczenie, że PM nie okaże się wredną szują, która trzaśnie drzwiami i zniknie z Waszego życia nie ogladając się na losy własnych dzieci, ale Wasze rozstanie nie bedzie dla nich łatwe.
        Jeżeli w czymkolwiek mogłabym pomóc – powiedz.

        Nie wiem czy wiesz, kiedy moje pierwsze małżeństwo sypało się jak domek z kart, równocześnie umarła mi Mama. Zostałam nagle sama, z jeszcze wtedy mężem, do którego wydzwaniała po nocach kochanka, a kiedy ja odbierałam telefon bezczelnie prosiła go do aparatu. Miałam 28 lat, wspólny biznes z tym łajdakiem i żadnych perspektyw na inną pracę. Sprzedałam złote pierścionki po Mamie i swoją obrączkę, pozyczyłam 200 futów od rodziny i pojechałam do Londynu. Byłam sprzątaczka, pomywaczką w knajpie, znałam język na tyle na ile mozna się go było nauczyć w liceum. Mieszkałam w kołchozie na Shepherds Bush, jadłam fasolkę za 9 pensów i biały najtańszy chleb tostowy. Cierpiałam z powodu braku prywatności, nienawidziłam ciągle obszczanej deski klozetowej. Ale to było lepsze, niż siedzenie tam, w Polsce i rozpamiętywanie. Wyszłam z tej czarnej dziury, dałam radę, choćby kosztem utraty własnego kąta i dawnego życia. Nie żałowałam. Te pierwsze lata na emigracji nauczyły mnie bardzo dużo, poznałam siebie lepiej, dowiedziałam się na co mnie stać. I ta siła nadal we mnie jest. I w Tobie też. My emigrantki jesteśmy odporne :-)))

        Polubienie

  12. Och, Sis, jak mi przykro. Ja tam Cię kocham. A co więcej: lubię Cię!
    A życie jest wiesz, takie dziwne i tak potrafi wykręcić największą tragedię w olśnienie i tak łzy powycierać brokatem i tęczą… Nie mówię, że spoko luz i jest impreza. Ale jeszcze będziemy się tu wszystkie cieszyć, zobaczysz!

    Polubione przez 1 osoba

  13. Kasia, jestem tu z Tobą prawie od samego początku. Byłam jak jak poznałaś PM, jak rodziłaś dzieci więc czuję że jesteś mi bardzo bliska. Strasznie mi przykro że tak się to ułożyło choć wierzę że nie ma sytuacji bez wyjścia. Też miałam takie chwile że waliłam głową w ścianę (dosłownie), że wydawało mi się że już zawsze będzie źle. Na szczęście jak się ma dzieci nie ma takiej chmury, która przysłoniła by całe słońce. Wierzę że i u Ciebie tak będzie! Ściskam Cię mocno i przytulam! Dasz radę!

    Polubienie

  14. Też to kiedyś usłyszałam (dla umiejscowienia w czasie: w „latach trzydziestych” życia), acz okoliczności były inne: dwuletni związek, bez dzieci. Ale też było gromem z jasnego nieba, bo zupełnie się nie spodziewałam. Próbowałam przez kilka miesięcy naprawiać; czekałam te parę miesięcy, aż będzie jednak wiedział. W końcu nie mogłam już tak dłużej, kazałam mu się wyprowadzić. Z perspektywy – czekanie i próby naprawiania oceniam jako zupełnie bezsensowne; zmarnowany czas… i tak naprawdę brak szacunku do siebie. W moim przypadku brutalne cięcie zadziałałoby wtedy lepiej. (Nie wie, czy kocha? Czyli nie kocha. No to pa. Cóż, mądra Polka po szkodzie).
    Co było potem? Ochłonęłam, emocje opadły i zdałam sobie sprawę, że… miał rację: nie pasowaliśmy już do siebie. Może nawet nigdy nie pasowaliśmy?
    Zaczęłam chodzić na randki, ale ponieważ mnie irytowały, zawiesiłam konto na portalu randkowym na rok. Żyłam sama, jeździłam tu i tam, spędzałam czas z przyjaciółmi, rodziną i kotami. Po roku aktywowałam konto ponownie. Jakiś miesiąc czy dwa później poznałam mojego obecnego męża, z którym w tym roku obchodzimy trzecią rocznicę ślubu. Jestem bardzo szczęśliwa. A gdy pomyślę, że tego mogło nie być, że mogłam była być dalej w tamtym związku… brr, aż mi zimno na samą myśl!
    Teraz świat się zawalił, to jasne. I wypłakanie się to najlepsze, co możesz zrobić. Płacz, krzycz, stłucz najmniej ulubione kubki. Dramatyzuj, szlochaj, cierp. Jesteś w żałobie – i to Twoje święte prawo, a wręcz obowiązek. Wyrzuć z siebie wszystkie te emocje. Zostałaś skrzywdzona. Cierpienie to naturalna kolej rzeczy.
    Potem… potem przyjdzie dzień, gdy będzie już mniej smutno… a potem taki, gdy nie będzie smutno wcale. A jeszcze potem… kiedyś… przyjdzie dzień, że będziesz wdzięczna losowi, że to powiedział. Jestem przekonana, że tak będzie.
    Ściskam Cię mocno i trzymam kciuki!

    Polubienie

  15. „Po szoku przyszła refleksja, ze coz – nie to nie. Juz mi sie nie chce płaszczyć, tłumaczyć, blagac, naprawiać i negocjować.” I dobrze, ponieważ takie sposoby nie tylko przysparzają jeszcze więcej zupełnie zbędnego bólu (jakby go było mało), są też bezskuteczne. I nie, „trwanie, wspieranie i umiejętność śmiania się z tych samych dowcipów po 15 latach” to NIE JEST miłość, tylko związek, realizacja miłości w praktyce. To Twoja miłość „tłumaczyła, błagała, naprawiała i negocjowała”, a nie jego. Jeżeli PM ma na nowo odnaleźć w sobie miłość do Ciebie, musi do tego dojść sam. Nic nie poradzisz, możesz jedynie zadbać o siebie i córki.

    Po pierwszym rozstaniu nauczyłem się kilku ważnych i ciężkich rzeczy. Przede wszystkim tego, że coś tak pięknego może się po prostu skończyć. Wiedziałem, że skończy się wcześniej czy później, bo mimo wzajemnego uczucia na dłuższą metę nie pasowaliśmy do siebie, ale wtedy przerobiłem tę lekcję w praktyce. Bolała jak diabli. Jednak dużo ważniejszą nauką było to, że żyć trzeba przede wszystkim dla siebie, jakkolwiek „egoistycznie” to brzmi. Straciłem bliską osobę, najbliższą, a gdybym stracił je wszystkie? Siłę trzeba znajdować w sobie i własną wartość budować na sobie, bo gdy z życiowej układanki wypadają elementy, które wydawały się „fundamentalne”, tylko w ten sposób można przetrwać sztorm we względnym zdrowiu psychicznym i nie tracąc poczucia sensu. Aby móc podnieść się po żałobie, poukładać się inaczej i nadal dawać siebie innym, a nie zamknąć się w skorupie cierpienia. I nie zamknąłem się, po kolejnej burzy też nie. Teraz od kilkunastu lat jestem z miłością mojego życia, a Żona – jeżeli tylko zechce – ma mnie do końca życia. Oby Jej, a nie mojego. Ale zdaję sobie sprawę, że w pewnym momencie może jednak nie zechcieć, skoro żaden ze mnie anioł ani Adonis, każdy z nas jest takim czynnikiem ludzkim dla innych i dla samego siebie. Jeżeli tak się stanie, to ten najgorszy sztorm też przetrwam, nauka nie poszła w las. Bo nie jestem niczyją połówką, tylko jednością i całością.

    Ty również. I masz w sobie wielką siłę, a sztorm nie będzie trwał wiecznie, nic nie trwa. Oddychaj. Ściskam wirtualnie.

    Polubione przez 1 osoba

  16. Przykro bardzo… terapeuta zaś mądry jest i ma rację. Wstać, oddychać i na początku jechać na automacie. Bo ciało i mózg się bronią w takiej sytuacji – w ten sposób bronią też Ciebie.
    Po jakimś czasie wszystko się ułoży i wyklaruje, ale jak i kiedy, nie wiadomo. Dlatego oddychaj. Głęboko. Przytulam czy

    Polubione przez 1 osoba

  17. Przeszłam też przez wahania męża czy kocha czy nie, bardziej był na nie. Było to miesiąc po urodzeniu dziecka. Myślałam że umrę, nie mogłam oddychać i nie chciałam oddychać. Ale musiałam, bo maleńkie dziecko mnie potrzebowało. Zostaliśmy razem, ale przez 5 lat nie ufałam mu i wracałam do tematu. W międzyczasie byłam trzy razy w ciąży i trzy razy straciliśmy je. To nam dało siłę i zbliżyło nas do siebie. Choć jest inaczej niż kiedyś i nigdy nie będzie już tak samo. Niezależnie czy Wam się ostatecznie ułoży czy nie- płacz ile potrzebujesz, złość się, idź za swoimi emocjami, w towarzystwie terapeuty. Ja mocno się w emocjach ograniczałam z uwagi na opiekę nad maleńkim synkiem, dlatego długo się zbierałam. Nic nie jest teraz ważniejsze od Ciebie. Wyjdziesz z tego jeszcze silniejsza, ale zanim to nastąpi dbaj o siebie i się o siebie troszcz, jak nigdy :*

    Polubione przez 1 osoba

  18. Kasia, dziewczyny mądre rzeczy piszą, więc nie będę się powtarzać. Masz w nas wszystkich wsparcie, wirtualne, ale jakby co to samoloty latają :*.
    Poza tym, obgadaj z tym młodym przystojnym terapeutą, jak to rozegrać z dziewczynami, masz w domu trzy wczesne nastolatki, a sama wiesz, że to jak granat bez zawleczki.
    Trzymaj się, oddychaj. Pamiętasz, w Jedz, módl się i kochaj tę scenę na początku książki, kiedy bohaterka płakała w łazience na podłodze, prosząc boga o znak? Usłyszała: idź spać. Nic mądrego dzisiaj nie wymyślisz. Idź spać.
    Dobre to, myślę.
    Uściski,
    nov.

    Polubione przez 1 osoba

  19. piszę, choć nie całkiem wiem
    – czy powinienem,
    – co tu mądrego napisać…

    ale i tak na pewno palnę jakieś głupoty, choćby dlatego, że jednak prawie nic nie wiem…

    Przykro mi okropnie. Jak się komuś taki stały filar obsunie i rozsypie, to nie ma wyjścia – spada się i leci się w dół… Dostałaś mnóstwo mniej i bardziej sensownych rad od wiernych czytelniczek i nie bardzo mam co do nich dodać.

    No, ale jak mam palnąć tę głupotę, to lu. Zupełnie nie znam PM, ale z naszych własnych kryzysów rodzinnych wiem, że facetom wyobraźnia za słabo podpowiada, jakie są konsekwencje słów. I czasem odczuwają imperatyw klarowności, prawdomówności, szczerości – i mówią coś, co im się chwilowo wydaje prawdą, „bo inaczej byłoby nieuczciwe”. A w rzeczywistości wcale prawdą być nie musi, bo ta bywa zbyt złożona, żeby ją ubrać w proste słowa, zero-jedynkowe opisy. Może się pogubił? Może go rzeczywiście gryzie kryzys wieku średniego i sam już nie wie, co czuje, co się w nim dzieje? Może rzeczywiście depresja, albo chociaż stany depresyjne? To oczywiście boli – Ciebie – ale jednak czym innym jest powiedzenie „nie wiem, czy Cię kocham” niż „nie kocham Cię”. Dlatego coś się we mnie zwija i kurczy, gdy czytam rady: „nie, to nie – trudno, poradzisz sobie sama”. Jasne, poradzisz sobie – jesteś mądra i silna. Ale może jednak można mu (i sobie) pomóc?

    Ale oczywiście nie wiem, jak jest – tyle że przy całej tej solidarności jajników ktoś musi zagrać adwokata diabła…

    Ściskam i pozdrawiam serdecznie

    Goldie

    Polubione przez 1 osoba

  20. Czasami zdanie słynne Scarlett O’Hara jest najlepszym rozwiązaniem: ” Pomyślę o tym jutro”.
    Odpocznij Sis ile możesz, przytulaj się z córkami, jesteście teraz dla siebie podporą. Życzę Tobie, żebyś wszystko dała radę przejść i żeby dalsze życie się ułożyło się w najlepszy dla Ciebie scenariusz.
    :*

    Polubienie

Dodaj komentarz