Trzy listy

Pamiętacie jaką człowiek miał kiedyś radość z tego, że przychodziły do niego papierowe listy? Jakim radosnym wydarzeniem było znalezienie koperty w skrzynce? Pisała już o tym któraś z moich blogowych koleżanek (chyba Chuda) – o ekscytacji, gdy przez otwory w skrzynce widać było, że w środku coś jest, pospiesznym rozrywaniu koperty i euforii z otrzymanej korespondencji, często spisanej koślawym charakterem pisma, na pięknej, ozdobnej papeterii. Jako dziecko i nastolatka pisałam i otrzymywałam setki listów – wymieniałam je przede wszystkim z pierwszą żoną (do studiów, a w zasadzie do moich pierwszych lat w Irlandii, potem dzieci i soszial media wszystko nam popsuły) i z innymi bliskimi przyjaciółkami. Pisałyśmy o wszystkim i o niczym i nie miało żadnego znaczenia to, że rano widziałyśmy się w szkole albo na wykładzie, a po południu gadałyśmy godzinę przez telefon. Na jakimś etapie z pierwszą żoną po prostu kserowałyśmy swoje pamiętniki i wysyłałyśmy sobie nawzajem – nie chciało nam się dwa razy pisać tego samego. 

W szkole podstawowej miałam ponadto jeszcze tzw penpal, czyli korespondencyjną przyjaciółkę z… Władywostoku. Pamiętam jak siedziałyśmy zadumane z mamą nad encyklopedią powszechną, kontemplując odległość z Władywostoku do Poznania. Na moje pytanie MAMO, A JAK TAM JEST, mama smętnie odparła – tak, że jakbyś jej wysłała opakowanie po niemieckiej czekoladzie z orzechami, to cały Władywostok zleciałby się oglądać. Buka* (tak miała na imię ruska penpal) przysyłała mi swoje czarno białe zdjęcia, na których radziecki związek wyglądał tak, jakby jeszcze nie skończyła się w nim druga wojna światowa. Przypuszczam, że na moich czarno białych fotografiach, przedstawiających Poznań, Polska nie prezentowała się dużo lepiej…

W liceum się upgrejdowałam i miałam już penpal z Holandii, z którą zresztą odwiedziłyśmy się nawzajem i oba spotkania oraz wizyty wspominam jako bardzo udane. 

IMG_6411

A TERAZ CO.

Co list w skrzynce, to stres.

Nikt już nie wysyła papierowej korespondencji, bo biedne drzewa i zero waste, więc jak już ktoś sięga po ten papier i kopertę, to sprawa musi być sporego kalibru. 

Zatem we wtorek oczekiwał mnie po pracy list nr 1, z irlandzkiego Urzędu Podatkowego, z krótkim żołnierskim komunikatem: Droga pani sistermoon. Wisi nam pani pińc (słownie: 5) TYSIĘCY euro, bo nie płaciła pani podatku od posiadanej nieruchomości. Ma pani 14 dni od daty wysłania listu (czyli 7, bo list opłotkami szedł tydzień) na uiszczenie w/w kwoty, a jak nie to my poinstruujemy pani bank, żeby zabrał pani tę kwotę z konta (powodzenia UP, powodzenia… na koncie bieżącym mam w porywach 67 euro i piętnaście centów, bo resztę piniążków czymam w skarpecie i kuwecie kota). I wiecie co mnie najbardziej wkurwia. Że gdybym wychowała się w kraju z mniej spiętą dupą i większym luzem do życia, to bym parsknęła na ten list śmiechem, zrobiła z niego kulkę do zabawy dla w/w kota, a potem spokojnie czekała aż urząd podatkowy zrobi z siebie debila, spróbuje bez sukcesów zabrać mi pieniądze z konta, naliczy odsetki, przyśle kolejne wezwania do zapłaty. W końcu złożyłabym na nich oficjalną  skargę albo wzięła do sądu ze to że mają burdel w swoich dokumentach, skandalicznie prowadzą moje rozliczenia podatkowe, a ich niepoczytalne listy wywołały u mnie długotrwały stres i globusa i teraz potrzebna mi dwuletnia terapia oraz odszkodowanie w wysokości 50 tys euro oraz 3 dodatkowe ulgi podatkowe. 

Ale nie kurwa, jestem dzieckiem komuny z Polski, więc zaraz poczułam się winna i przekonana, że muszę jak najszybciej się wytłumaczyć bo jak nie, to jutro na pewno przyjedzie pan irlandzki policjant i zamknie mnie do ciupy, za niepłacenie podatku, który co prawda regularnie płaciłam od 6 lat, ale może jednak mi się wydawało i tak naprawdę wydawałam te zawrotne (15 euro na m/c) kwoty na torebunie i kremiki do ryja. 

No nic. Wyżyłam się w mejlu. Napisałam co myślę o debilach, którzy nie potrafią czytać i procesować wysyłanej im korespondencji (UP myślał, że mam dwie nieruchomości, podczas gdy mam jedną, która kiedyś miała inny numer, a teraz ma inny i już im to tłumaczyłam w 2013 roku) oraz zażądałam, żeby z moimi casami dealował senior management, albo przynajmniej ktoś kto rozumie tekst pisany na poziomie klasy maturalnej. Następnie zadzwoniłam, a pan który odebrał mój telefon i sprawdził moje konto prawie się zatchnął oraz powiedział, że bardzo przeprasza, ale nie rozumie jak to się stało i ktoś musiał coś kliknąć, co mnie naturalnie nieprawdopodobnie uspokoiło, że porządek w moich sprawach podatkowych zależy od czyjegoś przypadkowego kliknięcia, być może pani sprzątaczki, która akurat odkurzała klawiaturę i spadł jej na nią cif, albo R, O i M były ujebane dżemikiem, bo ktoś jadł przy biurku lunch i ona próbując to wyczyścić przy okazji nabiła ekstra 5 tys długu na moje konto. Nieważne. W sumie jakby się zastanowić to w ciągu 24h zaoszczędziłam te 5k euro, więc mogę zaczynać działalność na IG jako influencerka, który udziela rad w kwestii zarządzania pieniędzmi i jak zostać milionerem nie wychodząc z domu. 

W czwartek dzwoni PM i mówi że przyszedł kolejny list i że we wtorek ma zabieg. PM, który w ogóle jak widać jest dość chorowitym dzieckiem, cierpi na zdiagnozowaną 2 lata temu arytmię i przez te dwa lata czekał na zabieg ablacji, które ma mu tę arytmię usunąć. Wujek google uprzejmie nas poinformował, że ablacja jest mało inwazyjnym zabiegiem, który polega na wprowadzeniu do serca, przez żyłę udową, elektrody i WYPALENIU KAWAŁKA SERCA. Luz naprawdę. Zero inwazji. Ziew. W ogóle nie zamierzam się stresować i we wtorek rano będę sączyć drinka z palemką, a nie snuć czarne wizje co zrobi trójeczka moich dzieci bez ojca, a ja bez starego, do którego dość się już przywiązałam… jeśli znacie jakieś historie powikłań po ablacji to błagam was na wszystko NIE MÓWCIE MI O NICH, ani o skutkach ubocznych ani w ogóle o niczym, bo dodatkowy stres jest mi już naprawdę niepotrzebny. Jedyne co mnie pociesza to to, że nie leczona arytmia może mieć skutki jeszcze gorsze… Kciuki wskazane, nawet tylko jeden, jeśli ktoś w ten wtorek musi koniecznie pracować albo myć naczynia. 

No więc wracam umęczona w ten czwartek z pracy, a PM mówi:

TAM LEŻY JESZCZE JEDEN LIST.

Nie kurwa. Nie i nie. Dzie ognisko, spalmy go, dosyć listów. Precz z listami. Precz z preczem. Nie otwieram. Nie i już. Wypierdalać.

No dobra, ale pomyślałam, że może to UP przysłał mi kartkę WE ARE SORRY albo może to Rossman do mnie w Irlandii napisał. 

Otworzyłam i co?

Dostałam najpiękniejszy list w ciągu 18 lat pobytu na Wyspie. 

Droga pani sistermoon, informujemy, że pani aplikacja o irlandzkie obywatelstwo została ZAAKCEPTOWANA. Proszę przysłać tysiaka (niestety tyle to kosztuje, no ale zaoszczędziłam pińć, więc nadal jestem 4 do przodu) i zdjęcia to damy pani irlandzki paszport.

Wzruszyłam się niebotycznie, bo za miesiąc 18 lat w Irlandii, więc na emigrancko pełnoletniość akurat dostanę nowy dokument tożsamości i w ogóle. Że nigdy już żadnych ewentualnych pozwoleń na pracę albo niepewnej przyszłości w razie Irexitów, Polxitów czy chujwiecoitów. Mogę legalnie tu zostać. Forever.

Potem wieczorem Piątek Krzysiu jebnął bramkę Austrii i ja naprawdę nadal pamiętam Senegal, ale mój związek z polską drużyną piłkarską jest jak relacja z mężem alkoholikiem, który obiecuje, że przestanie pić, ale co wieczór i tak wraca najebany. A ja mu tak zdejmuję te buty i skarpetki i wierzę jak przeprasza i mówi, że kocha i że już nigdy więcej…

 

* Wika, ona miała na imię WIKTORIA, tylko oczywiście W to ruskie B, a potem już mi się utrwaliła ta BUKA z Muminków…

8 myśli w temacie “Trzy listy

  1. Wszysko bedzie dobrze, trzymam kciuki za wtorek.

    A Twoj post bardzo do mnie przemawia z dwoch wzgledow: ja rowniez z moja najblizsza przyjaciolka wymienialam sie dziesiatkami listow, pamietam jeden dzien, w ktorym bylysmy razem w szkole, nastepnie w kinie i na lodach, nastepnie wrocilysmy zniesmaczone do domu tym co nam sie po drodze przytrafilo wiec zaczelysmy pisac na gadu gadu, ja w miedzyczasie zaczelam smarowac list a ona do mnie w trakcie tych czynnosci zadzwonila… 😉 piekne to byly czasy kiedy nie trzeba bylo sie nigdzie spieszyc. No moze na mature.

    Odnosnie obywatelstwa, ja drugie obywatelstwo francuskie dostalam w rok moich 30-stych urodzin a dowod oraz paszport odebralam kilka dni po dacie urodzin. Data wydania obu dokumentow to 10. listopada a moje urodziny przypadaja 11. listopada – we Francji rowniez dzien wolny wiec i tak dokument nie moglby zostac tego dnia wydany. Fajne sa te symboliczne momenty w zyciu 🙂

    Polubienie

  2. tez pisalam do kolezanki z lawki. bylo fajnie. jeszcze mam setki w kartonie, wszystkie ktore mi sie tutaj zebraly. te z Polski i innego etapu emigracji niestety zostaly zniszczone, a taka szkoda…

    Polubienie

Dodaj komentarz