Poznań 2019 – cz. 1

Mam tyle do opisania, że potrzebuję kolejnego wolnego tygodnia, żeby nie było na odpierdol i byle jak. Z góry lojalnie uprzedzam, że cała moja relacja będzie pełna uprzedzeń, uogólnień, egzaltowanych pretensji i subiektywnych punktów widzenia. Nie jestem już stamtąd, jestem stąd i przez perspektywę „stąd” patrzę. Irlandia i Dublin – widzę to wyraźnie – rozpuściły mnie jak dziadowski bicz i w dupie mi się poprzewracało. Nic na to nie poradzę. Polskę miałam, mam i mieć będę w DNA, ale to nie znaczy, że będę patrzeć przez palce i udawać, że nie widzę tego, co się rzuca w oczy. 

A więc po pierwsze – Poznań umarł. Moje rodzinne miasto wyglądało tak jakby przeszła przez nie  apokalipsa zombie. Wiem, że jest zima, naprawdę. Wiem, że prawie każdy kraj i miasto w lutym wyglądają dość mało atrakcyjnie, bo brak zieleni, liści i słońca niemiłosiernie odsłania każdą brzydotę, skazę i każdy szpetny zakątek. Ale w Dublinie też jest luty, a Dublin jest akurat jednym z najmniej urodziwych miast, jakie znam. Jest brzydki, bądźmy szczerzy. Ale mimo to jedno miasto żyje i oddycha, a drugie dogorywa.

Chodziłam codziennie po poznańskiej starówce i nie czułam w niej pulsu. Opustoszałe ulice. Przemykające pod murami staruszki. Pozaklejane starymi gazetami witryny sklepowe. Te niepozaklejane – brudne i z szyldami pamiętającymi rok 1987. Na samym Starym Rynku – budynek, w którym kiedyś był Dom Turysty – bardzo memu sercu bliski bo kiedyś – razem z koleżanką – zaprosili nas tam do siebie panowie z T. Love (przez 2 godziny GRALI NAM NA GITARZE swoje kawałki, żeby nie było niedomówień i skojarzeń). Dziś to ruina. Powybijane szyby, zamiast nich, w oknach, sklejka. Poodrywany tynk, łuszcząca się farba. Centrum i serce Poznania. Najbardziej reprezentacyjne miejsce miasta. Smutek, żal i żałoba. Do tego te porozrzucanie wszędzie hulajnogi – potęgujące tylko wrażenie, że wszyscy nagle wstali, rzucili wszystko i w pośpiechu uciekli. O co chodzi. Nie mówcie mi, że wszyscy są w pracy, albo siedzą w domu i oglądają dzień dobry tvn. W piątek wieczorem też na tym starym rynku byłam i ludzi było dużo więcej, ale nadal miałam wrażenie, że ich głosy, śmiechy i krzyki tylko odbijają się od martwych fasad budynków i złowrogich, ciemnych zaułków…

IMG_6001

O drobnych już pisałam na wszystkich soszial mediach, ale z przyjemnością napiszę raz jeszcze. NIE OGARNIAM. Jestem z Polski, regularnie do tej Polski przyjeżdżam i nie, nie mogę zaakceptować, że tak tam po prostu jest. Żeby było jasne – w Dublinie też trzeba mieć drobne i to odliczone, jak się np chce wsiąść do autobusu. Ale informacje na ten temat są wołami napisane przy kabinie kierowcy oraz chyba w każdym szanującym się w przewodniku. I to nie o te drobne chodzi, tylko o poczucie winy, w jakie panie w sklepach wpędzają klienta, gdy ten tych drobnych nie ma. Nie mam drobnych. TO NIE MAM WYDAĆ. No kurwa. Co mnie to obchodzi. Dwa razy wyszłam ze sklepu, zostawiając paniom przy kasie zakupy. Tak, naprawdę wiem, że mogę płacić kartą. Ale może karta mi nie działa (dwa razy nie zadziałała). Może za każdy zakup za granicą nalicza mi prowizję. Może dostałam w prezencie stówę i chcę ją wydać. No bo wie pani, niektórzy to kupują zapałki, żeby rozmienić pieniądze. Serio? Dokładnie po to idę w Irlandii do sklepu, po gumę za 95 centów. Żeby rozmienić większy banknot. 

Sytuacja z cafe Gołebnik, gdzie kazano mi wyjść rozmieniać pieniądze, a następnie podstępem usiłowano wmówić, że w Polsce obowiązkiem klienta jest posiadać drobne (łącznie z googlaniem odpowiedniego przepisu, którego przedstawienia zażądałam, odmawiając jednocześnie wyjścia i szukania sklepu, który mi rozmieni kasę) w ogóle mi się w głowie nie mieści. Ok, może to ja. Może moje nastawienie promieniuje ze mnie na kilometr i ekspedientki natychmiast jak mnie widzą, to od razu są wkurwione. Może powinnam się tej presji i temu terrorowi poddawać i przepraszać, że tych drobnych nie posiadam. Ale przez 18 lat w Irlandii nigdy nikt mnie o drobne nie poprosił i nie postawił pod ścianą, że nie ma wydać, jeśli natychmiast ich nie wyczaruję. Żaden sprzedawca w żadnym sklepie nie dał mi nigdy do zrozumienia, że jestem upierdliwa, męcząca i na pewno złośliwie te drobne powrzucałam do rynsztoków, żeby teraz nie móc nimi zapłacić. 

I żeby nie było – większość obsługujących mnie w sklepach i knajpach młodych ludzi była fantastyczna, uśmiechnięta, pozytywna i frontem do klienta. Ale te nabzdyczone pindy w tych Żabkach…  W sobotę weszłam tam jeszcze spytać, czy następnego dnia sklep będzie otwarty od 6 rano czy później (miałam w nim zostawić klucze do apartamentu, w którym mieszkałam). 

– W niehandlową niedzielę???? Zwariowała pani???

CDN

13 myśli w temacie “Poznań 2019 – cz. 1

  1. Jak dobrze, że nie tylko mnie się w dupie przewróciło. Ponad cztery lata na emigracji i ani razu nikt mnie nie poprosił o drobne. Zawsze mają wydać, nawet piętnastemu z rzędu klientowi płacącemu stówą za jedną bułkę. Nigdy. Dwa razy tylko pani mnie przepraszała w jednej pralni, bo jej czytnik nie gada z moją kartą, nie wiedzieć czemu, i musiałam iść do bankomatu, który był 10 metrów dalej. Pani myślałam, że się zegnie wpół i tak zostanie w tych przeprosinach, aż wrócę z gotówką.
    I tak, podczas jakiejś choroby mamy, gdy trzeba było na cito badania porobić, owszem, usłyszałam od siostry: Tu nie Szwajcaria.
    No to się nie odzywam, bo co.
    Ale spostrzeżenia mam bardzo podobne do Twoich.
    Tylko serducho jednak rwie…

    Uściski!
    novembre

    Polubienie

    1. Mieszkam w Polsce a nawet mogę dodać, że w Polsce B i powiem szczerze, że w ciągu ostatniego roku może ze 3 razy ktoś mnie poprosił o drobne ale żeby mnie wysyłać rozmieniać pieniądze? Czegoś takiego nie słyszałam z kilkanaście lat 🙄 Takze albo na tym zachodzie Polski inne zwyczaje albo źle trafiłaś. Kilka razy 😉😁

      Polubienie

  2. Aaa, jeszcze jedno – w Szwajcarii nie ma jedno- i dwugroszówek. Ceny są zaokrąglane do 0,05. To pewnie też jakoś pomaga kasjerom. Acz życzliwość ludzka zawsze w cenie, prawda.

    Polubienie

    1. A w irlandii np juz jakis czas temu wycofano z obiegu 1 i 2 centowki. Wiesz ile razy place w sklepie garsciami 1 i 2 centowek (ktorymi jakims cudem w ilosciach nadprzyrodzonych dysponuja moje dzieci). I nikt nawet nie mrugnie, mimo ze mogli by mi kazac spieprzac z tym do banku.

      Polubienie

  3. Polskie realia są niestety takie, że za rozmienianie pieniędzy w banku płaci się prowizje – dużą sieć to mniej boli niż prywatnego właściciela 1 czy 2 sklepów (kawiarni ,kiosku ,itd ) .I tylko duże sklepy mogą zamówić dowóź do siebie drobnych z banku ,pani z kiosku musi jechać sama . Są miejsca, gdzie nikt nie zapyta o drobne a są takie (zwłaszcza te mniejsze ), gdzie mają tylko tyle drobnych ile uzbierają od klienta . Do tego kasjer ma na start określoną kwotę (np.300 zł) ,którą zostawia w kasetce na następny dzień,gdy rozliczy się po zmianie. I jeszcze im mniejszy punkt to tym częściej utargi są tego samego dnia wpłacane do banku,więc nie można sobie większego zapasu drobnych zgromadzić.
    I myślę,że głownie właśnie to przychodzenie po bułkę za 20 gr z banknotem 100 zł (a to nie mity,ale niestety codzienność w sklepach) spowodowały ,że biedronka wprowadziła w końcu płatności kartą .Bo nie byli w stanie nastarczyć drobnych .
    I znów dopóki prowizje za terminale płatnicze były wyższe -często zdarzało się ,że dopiero od jakieś określonej kwoty (np.10 zł) można było płacić kartą,bo inaczej koszta obsługi terminala były zbyt duże (zwłaszcza w mniejszych punktach ). Teraz takie ograniczenia zanikły (choć pewnie jeszcze tu i ówdzie może się zdarzyć), bo prowizje są niższe i terminali jest o wiele więcej ( często z opcją wypłaty gotówki – bo za to bankomatów jest mniej ) a płatności kartą są coraz bardziej powszechne.
    Nikogo tu nie usprawiedliwiam ,piszę tylko jak wygląda od drugiej strony .
    Oburza mnie ale też dziwi zachowanie personelu kawiarni, bo dawno nie słyszałam o takiej sytuacji ,żeby tak się zachować w stosunku do klienta. Powstaje dużo nowych knajpek ,które przyciągają nie tylko jedzeniem ale też podejściem do klienta, fajną atmosferą . Tu chyba jednak trafił się niechlubny wyjątek. Może trzeba by napisać skargę do właścicieli ( ocenę na facebooku ? ).
    Mam nadzieję,że reszta pobytu była bardziej udana .

    Polubienie

    1. Ala, dziękuje Ci za ten wpis, ja juz podejrzewałam ze produkowanie monet jest nieopłacalne, albo mennica nie nadąża bo trudno jednak uwierzyć w zmowę ekspedientek. Gdyby one jeszcze miały mniejsza pretensje w głosie jak proszą o te drobne…

      Polubienie

      1. Niestety wbrew powszechnej opinii nie każdy może pracować w handlu czy szerzej mówiąc w usługach .
        Ogólnie myślę,że poziom obsługi klienta w Polsce zmienił się na plus w stosunku co było kiedyś .Ale niestety zawsze trafi się jakiś procent osób,które nie powinny pracować w danym zawodzie,bo ich cechy osobowe nie pasują do wymagań danego stanowiska.

        Polubienie

  4. Niestety, NAPRAWDĘ jest przepis, że jeśli sprzedawca nie ma wydać, może odmówić sprzedaży. Sama się kiedyś zdziwiłam…
    Acz nie pamiętam, kiedy ktoś się na mnie zdenerwował, że nie mam drobnych. Dzisiaj za 6 jajek zapłaciłam banknotem dwustuzłotowym…

    Polubienie

  5. Wiesz… kwestię drobnych już wyżej ładnie wyjaśniono (co nie umniejsza upierdliwości niemamwydacia), co do umierajacego Poznania – ostatni raz byłam tam ponad 15 lat temu, więc sie nie mądrzę. Ale: wystarczy półgodzinny spacer w centrum Dublina, żeby zobaczyć, ile tutaj rozpadających się, pustych budynków. Co w ogóle jest skandalem w obliczu najpoważniejszego od ponad 15 lat kryzysu mieszkaniowego. A jeśli któryś pustostan zagospodaruje grupa naiwnych, odremontuje, zadba, urządzi – to wtedy dopiero znajduje się właściciel, wyrzuca młodzież i z powrotem zabija wszystko deskami, zeby sie spokojnie dalej rozpadało. Tak zniszczono np. The Barricade Inn 😦

    Polubienie

Dodaj komentarz