Koniec roku

Nie wiem jaki jest dzień tygodnia i w ogóle o co chodzi. Niby cieszę się z urlopu i że nie muszę wstawać w te najciemniejsze poranki roku, ale długotrwałe siedzenie w domu i przedłużający się  brak kontaktu z ludźmi nie będącymi moją rodziną powoduje mega uaktywnienie się GADa. Plus przed nami jeszcze naprawdę najokropniejsze miesiące roku – ciemne, zimne i bez fajerwerków. Potem niby przychodzi wiosna, ale wtedy człowiek się łapie za głowę, że ojezu już jest maj, a dopiero był Sylwester. Dobra, nie słuchajcie mnie, to GAD przeze mnie przemawia.

Ideę postanowień noworocznych zarzuciłam już dawno temu, ale w tym roku chyba jednak jakieś mam. Tzn jedno mam. Muszę schudnąć bo naprawdę. Pooglądałam sobie zdjęcia z ostatniego miesiąca i nie jest dobrze. I tak jak nic innego nigdy nie było mnie w stanie skutecznie zmotywować, tak ta niedopinająca się na cyckach zimowa kurtka już tak. Ponieważ na Jillian nie mam już siły (oraz coraz gorzej się po jej treningach regeneruję) poszperałam na jutjubie i znalazłam kardio dla emerytów. Nieobciążające. Nazywa się to indoor walking coś tam i polega na tym, że Pani (w okolicach 60-tki) chodzi szybko w miejscu, odstawia nogi na boki, a w najbardziej ekstremalnych momentach podnosi kolana do góry. Nie naśmiewam się z niej, broń boże, po 20 minutach tego przyspieszonego dreptania, byłam spocona jak mysz. Pociesza mnie to, że na jej filmikach ćwiczą z nią też osoby młodsze ode mnie, pewnie w ramach przyciągnięcia grupy wiekowej poniżej 40stki. 

Dodatkowo przedświąteczny eksperyment kulinarny objawił mi od czego moja waga idzie w dół, bez żadnego wysiłku. Mięso. Brak mięsa w menu przez 3 dni pod rząd równał się utracie równo 1kg. Oczywiście nie łudzę się, że nie jedząc mięsa przez 30 dni, stracę 10kg, ale dało mi to do myślenia i zamierzam eksperyment kontynuować po nowym roku. 

fullsizeoutput_161d

Stycznia też nie lubię bo urodziny. Rodzice na skajpie stwierdzili „Ile ty tam dziecko skończysz lat? 45? No to do 50-tki już niedaleko” co mnie bardzo zabolało nawet nie dlatego, że mieli rację, tyle że to takie dla nich typowe. Drążąc dalej temat uświadomiłam sobie, że tego typu małe złośliwości słyszałam całe swoje życie. Szpileczki wtykane przy byle okazji, plus zawsze potem wielkie halo, że nie mam poczucia humoru oraz że się nie potrafię sama z siebie śmiać. Serio? Która nastolatka potrafi się sama z siebie śmiać? Mam trzy prawie nastolatki w domu i do głowy by mi nie przyszło „żartować” z ich wyglądu, zachowania lub uczuć. I jest mi przykro jak o tym myślę. Że nigdy nie dostałam w życiu takiego wsparcia, jakie każde dziecko powinno wynieść z rodzinnego domu. Że każdy komplement był zawsze podszyty nutą sarkazmu. Że często bałam się odezwać, żeby nie narazić się na – a jakże – „żartobliwą” kpinę. Po latach takiego gadania, człowiekowi naprawdę potem trudno uwierzyć w te prawdziwe i szczere komplementy. Zawsze w głowie zostaje obawa, że ich autor w głębi duszy pęka ze śmiechu. I być może dlatego dziś, w dorosłym życiu, nie brakuje mi kontaktu z rodzicami. Nie tęsknie za nimi. Wciąż nie potrafię rozgryźć czy mnie kochają czy nie. Zakładam, że „powinni”, ale w głębi serca naprawdę tego nie wiem. 

Zaczęłam czytać „Dzienniki” Jandy. Nigdy nie byłam fanką aktorstwa pani Krystyny, nie podobała mi się chyba w żadnym filmie (acz podobało mi się mnóstwo filmów z jej udziałem) ale książkę czyta się fantastycznie. Nieprawdopodobny dystans do siebie i przezabawna autoironia. Nie nastawiona na zaprzeczanie samokrytyka, że ależ pani Krystyno, co też pani wygaduje, wcale tak nie jest, wszyscy panią kochają. Janda ma 100% świadomość siebie, swojego aktorstwa, tego jak jest postrzegana, w prześmieszny sposób komentuje swoje występy, wywiady i liczne życiowe wpadki, a jednocześnie z każdego zdania i każdej opowieści bije samoakceptacja, pozytywne nastawienie do życia i ludzi. Dobrze mi się też to czyta ze względu na to, że autorka w pierwszym tomie zapisków ma 48 lat, więc po drodze mi z jej lękami, rozterkami i wątpliwościami. Książka, która powinna być lekturą obowiązkową dla wszystkich współczesnych „gwiazd” internetu, które obrażają się o wszystko, co nie jest uwielbieniem ich twórczości. 

Na koniec chciałam co następuje:

Dziękuję że jesteście.

Że poświęcacie swój czas (którego nikt z nas nie ma zbyt wiele) na czytanie tego bloga, który bez Was by nie istniał. 

Dziękuję za każdy komentarz. Za to że piszecie do mnie o swoich sprawach, bolączkach i radościach.

A najbardziej dziękuję za te komentarze, w których piszecie, że na dany temat myślicie lub czujecie tak samo.

Świadomość, że nie jestem osamotniona w swoich schizach i lękach daje mi potężnego kopa, że skoro jest nas więcej, to przetrwamy. Że nie pożre nas GAD ani nie wpadniemy w czarną cyber dziurę, przeświadczeni, że nikt nas i naszych strachów nie rozumie. Że nie zjedzą nas owczarki. 

Zatem ilekroć rok 2019 przyjdzie kopnąć Was w dupę, pomyślcie, że gdzieś w otchłani safari, chrome lub interent explorer jest przynajmniej jedna blogerka, która 20 razy na godzinę martwi się o wszystko, ale jakoś daje radę. Więc Wy też dacie. Raz lepiej, raz gorzej, raz wcale, gdzie wcale nie oznacza, że jesteście do dupy, tylko że jesteście zmęczeni. Ale jutro lub za miesiąc nie będziecie.

Szczęśliwego Nowego Roku kochani.

16 myśli w temacie “Koniec roku

  1. Doświadczyłam na sobie i potwierdzam. Odkąd przestałam jeść mięso, zeszczuplałam znacznie. Oczywiście nie w ciągu jednego miesiąca, ale kilku. I dodatkowa korzyść, mój organizm przestał potrzebować słodyczy. Sam z siebie. Sądzę, że jesteś wystarczająco młoda, żeby spróbować. Pozdrawiam. Życzę sukcesów. Dobrego roku.

    Polubione przez 1 osoba

  2. Tym razem się zamleduję (choć z zostawianiem komentarzy mam jakiś niezdiagnozowany problem, na ogół nie mogę się przemóc), że jestem, czytam, „poświęcam swój czas” (choć tak bym tego nie ujęła) i często czuję z Tobą duchową jedność. I lubię Twój styl, bardzo. Lektura Twoich notek (a czytam Cię od naprawdę zamierzchłych czasów) zawsze sprawia mi wielką przyjemność.

    Serdeczności na Nowy Rok, niech będzie po prostu dobru i już.

    Polubienie

  3. Chyba coś z pokoleniem naszych rodziców (naszych – tu myślę o dzieciach co mają teraz czterdzieści kilka lat) jest globalnie nie tak. Pewnie są jakieś wyjątki. Ale właściwie wszyscy moi znajomi po prostu spieprzyli jakoś z domu. Moi np. do dziś jeśli ze mną rozmawiają to odpytują, wiedzą lepiej i ubolewają (np., że za dużo pracuję, że się rozwiodłam, że żyję inaczej niż oni by chcieli). No to z nimi nie gadam za wiele (też ubolewają z ich nie odwiedzam, i że o wszystkim dowiadują się skądś, a nie ode mnie). Oraz pozdrawiam. Odkąd biorę vit D jest ciut lepiej (nawet jeśli to tylko placebowo działa)

    Polubienie

  4. Też noworocznie „wyjątkowo” się zamelduję (bo trudno mi przychodzi pisanie).
    Dziękuję:
    – za to, że piszesz, że dopuszczasz do kawałka swojego świata;
    – za zaufanie;
    – za to, że potrzymujesz na duchu;
    – za to, że istniejesz w tych „otchłaniach internetu”:-)

    Dobrego roku!

    Polubienie

  5. O, to ja, to ja, ta co sie ciagle martwi i tkwi we mgle bo sie boi zrobic cokolwiek ze strachu, ze nie wyjdzie. Bez sensu, nie? Jestem w tym mistrzynia, niestety.

    Polubienie

  6. Też staram się uważać na to, co jem i więcej się ruszać – moja kurtka bardzo niechętnie współpracuje i jest cholernie ciasna w biodrach. Jako, że jest to nowa, kupiona 2 miesiące temu za milion pińcet monet kurtka motocyklowa z protektorami i z wzmocnionej kordury, to wolę raczej do niej dochudnąć, niż kupować nową. Poza tym obecna zima zmusza mnie do noszenia pod kurtką dwóch podkoszulków, z czego jeden to gruba, termiczna koszulka z flauszu i z długim rękawem, tudzież puchatego swetra no i mogę zapomnieć o wpięciu ocieplanej podpinki… Nic to, podpinka będzie jak znalazł na następną zimę 🙂

    Polubienie

Dodaj komentarz